Kościół i Naród

Kardynał Niepodległości

Jan Józef Kasprzyk
Historyk, doradca Prezesa IPN, w latach 2016-24 szef Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych

Jego wpływ na życie polskiego społeczeństwa w jednym z najważniejszych momentów dziejowych był ogromny. I nie był to tylko wpływ na postawy moralne czy duchowe.

Kardynał Aleksander Kakowski dbał o to, aby Polska odradzająca się po półtorawiekowej niewoli była wspólnotą obywateli świadomych, wykształconych, mających poczucie godności własnej, ale i pełnych szacunku do odrodzonego państwa.

Od doktora praw do regenta

Urodził się w 1862 r. w zubożałej rodzinie szlacheckiej w Dębinach koło Przasnysza. Rok później jego ojciec stanął w szeregach insurekcji styczniowej. I choć powstanie zakończyło się klęską, to jego duch był stale obecny w wychowaniu młodego Aleksandra. Mimo marzeń rodziny nie został wojskowym. Zamiast munduru wybrał sutannę. Studiował w seminarium warszawskim, petersburskim, doktoryzował się z prawa kanonicznego na Gregorianum w Rzymie. Święcenia kapłańskie przyjął w 1886 r., a już rok później został profesorem seminarium metropolitalnego w Warszawie, później jego rektorem, a wreszcie w 1910 r. objął rektorat Akademii Duchowej w Petersburgu. Na rok przed wybuchem wojny przyjął sakrę biskupią i został metropolitą warszawskim. Jego posługa przypadła na czas, jakiego dotychczas Polacy nie znali. Mocarstwa rozbiorowe wystąpiły przeciwko sobie, co stwarzało cień szansy, aby wybić się na niepodległość. Metropolita z wielkim wyczuciem prowadził działania, które dla świata były wyraźnym i czytelnym sygnałem o marzeniach o Polsce odrodzonej, złączonej z trzech zaborów. Był inicjatorem listu do papieża Benedykta XV, w którym prosił o pomoc dla Polski. Obok niego list podpisali biskupi Poznania, Lwowa i Krakowa, a odczytano go z ambon w zaborze rosyjskim, pruskim i austriackim. Było to niezwykle symboliczne. Oto wspólnie biskupi z trzech zaborów zabierali głos, pokazując, że uważają się za episkopat całej wspólnoty narodowej. „Niech naród, który zawsze z przywiązania do Kościoła czerpał swoje siły i nadzieje, z ciężkich zmagań wyszedł odrodzony do nowego, pomyślnego życia” – napisali biskupi do papieża. Podobnemu celowi służyły organizowane przez Kakowskiego w Warszawie spotkania biskupów z wszystkich zaborów. Omawiano na nich nie tylko sprawy bieżące, ale np. kształt terytorialny Kościoła po odzyskaniu niepodległości czy główne założenia przyszłego konkordatu ze Stolicą Apostolską. Trzeba przyznać, że należało mieć dużo wiary, żeby rozmawiać o sprawach, które były mglistą przyszłością. Ale Kakowski tę wiarę miał. Dlatego też wykorzystywał każdą szansę, jaką dawał Polsce los. W listopadzie 1916 r. państwa centralne, licząc na wsparcie mieszkańców zaboru rosyjskiego, zwłaszcza w naborze rekrutów do armii, zapowiedziały odtworzenie samodzielnego Królestwa Polskiego. Rok później powołano Radę Regencyjną, czyli swoistą trzyosobową „głowę państwa”. Arcybiskup Kakowski wszedł do niej obok księcia Zdzisława Lubomirskiego i Józefa Ostrowskiego, stając się odpowiedzialnym za organizację życia Polaków w chwili, gdy mocarstwa rozbiorowe waliły się w gruzy. Warto podkreślić, że to właśnie zarządzenia Rady Regencyjnej tworzyły podwaliny pod ustrój społeczno-prawny pierwszych lat II Rzeczypospolitej. I że ich współautorem, szczególnie w obszarze edukacji, wychowania, pomocy najuboższym był właśnie metropolita warszawski.

Przy ołtarzu i w okopach

„Brak zmysłu państwowotwórczego, odruchowa niemal opozycja do wszelkich zarządzeń władzy – to owoc długiej niewoli, to smutne piętno, które i dziś jeszcze szpeci naszą duszę narodową” – celnie diagnozował kardynał, gdy Polska powróciła znów na mapy świata i mogła cieszyć się suwerennością. „Wszystkich Polaków wzywam do zgody, jedności i miłowania się wzajemnie, abyśmy wszyscy, ilu nas jest, mieli jedno serce i jedną duszę, bo z miłosierdzia Bożego powstaje Polska wolna i niepodległa” – apelował do rodaków, gdy na progu wolności temperatura politycznego sporu osiągała często stan wrzenia. I sam dawał przykład. Bo choć nie był przesadnym entuzjastą Józefa Piłsudskiego, to właśnie jemu 11 listopada 1918 r. przekazał wraz z Radą Regencyjną zwierzchnictwo nad wojskiem, a trzy dni później nad całym państwem. Wiedział dobrze, że w chwilach dziejowych trzeba umieć się porozumieć dla dobra wspólnoty. Podobnie było w momencie, gdy nawałnica bolszewicka ruszała ze wschodu. Obdarzony już godnością kardynalską, był jednym z autorów listu pasterskiego ogłoszonego przez biskupów polskich w 1919 r.: „Bolszewizm, czy komunizm jest przede wszystkim chorobą duszy (...). Nie wolno nam zwątpić w siebie. O pierś i wiarę naszego ludu rozbiją się fale bolszewizmu” – apelował. I sam nigdy w zwycięstwo nie zwątpił. Gdy czerwone hordy zbliżały się do stolicy, kardynał organizował procesje błagalne, nowenny, adoracje. Był też jednym z inicjatorów błagalnego aktu poświęcenia Najświętszemu Sercu Pana Jezusa i ponownego obrania Matki Bożej Królową Polski. „Gdy nad ojczyzną gromadzą się chmury ciemne, wołamy – jak niegdyś uczniowie Twoi zaskoczeni burzą na morzu – Panie, ratuj, bo giniemy. Królowo Korony Polskiej, Tobie się oddajemy, Tobie się poświęcamy – broń i strzeż nas jak własność swoją” – modlono się 27 lipca 1920 r. na Jasnej Górze. Kardynał apelował do księży, aby zgłaszali się ochotniczo do wojska na kapelanów. Był to efekt rozmowy, jaką przeprowadził z Marszałkiem Piłsudskim, który z przerażeniem konstatował, że za chwilę może podupaść morale żołnierzy, a dobrzy kapelani mogą się temu przeciwstawić. „Księża stanęli w szeregach, jedni jako kapelani, inni jako sanitariusze – wspominał kardynał. – Szczególnie młodzież z seminariów duchownych poszła z zapałem do szeregów”. Sam kardynał nie tylko nie opuścił stolicy, tak jak zrobili to dyplomaci z wyjątkiem nuncjusza apostolskiego Achillesa Rattiego, ale wizytował pod Radzyminem oddziały ochotnicze, przelewając w ich serca własną wiarę w zwycięstwo. A gdy przyszedł czas na budowanie Polski w czasie pokoju, metropolita znów okazał się tytanem pracy. Erygował blisko 50 nowych parafii, organizował Akcję Katolicką, stworzył Muzeum Archidiecezjalne i – co było jego oczkiem w głowie – powołał Dom Pracy dla Najbiedniejszych na Bródnie. Gdy zmarł w grudniu 1938 r. i otworzono jego testament, wielu nie kryło zdziwienia. Na miejsce swego spoczynku kardynał wyznaczył bowiem cmentarz w najuboższej dzielnicy stolicy – na Bródnie, aby być blisko tych, którym poświęcił tak wiele.

Niedziela. Magazyn 6/2024

Dystrybucja

W parafiach

W wersji elektronicznej

Zamów e-wydanie

Archiwum