„Gdy dziecko przychodziło na świat, w rodzinie żydowskiej panowała wielka radość. Rodzice cieszyli się niewymownie; o szczęśliwym wydarzeniu zawiadamiali natychmiast wieś lub dzielnicę, uprzedzając, że niebawem – według dawnego zwyczaju – nastąpią radosne uroczystości, na które zostaną zaproszeni bliscy, przyjaciele i sąsiedzi”.
Ten przydługi nieco – proszę wybaczyć – cytat pochodzi z książki Henri Daniel–Ropsa, członka Akademii Francuskiej, zatytułowanej Życie codzienne w Palestynie w czasach Chrystusa. Postawa radości wobec dziecka/dzieci nie zaskakuje i nie dziwi, bo to przecież takie zwykłe, takie ludzkie. Zapewne w kanonie literatury różnych narodów z różnych okresów znajdziemy wiele dzieł przekazujących szacunek wobec młodego życia, podziw dla niego i troskę o nie. U nas – choćby u Jana Kochanowskiego, Henryka Sienkiewicza, Bolesława Prusa i wielu innych. Dzieci, młodzież są wielką radością, bo bez nich nie ma przyszłości. To dlatego najbardziej poruszające coraz bardziej znieczulone sumienia obrazy z toczących się na świecie wojen to te, w których ofiarami są dzieci.
Coraz więcej danych każe się jednak zastanawiać: na ile te poruszenia strasznym losem dzieci są prawdziwe? Niepokojące jest np. zjawisko powstających coraz częściej tzw. child free zone – stref wolnych od dzieci. Są one już w restauracjach, na pokładach samolotów, w aquaparkach (w niektóre dni) i w innych miejscach, gdzie gromadzą się ludzie. Co zdumiewające, coraz więcej osób popiera tego typu sytuacje. Szokiem dla wielu był sondaż przeprowadzony przez jedną z telewizji w lifestylowym paśmie, w którym przytłaczająca większość uczestników poparła tego typu pomysły. Co nam to mówi? Zwolennicy tłumaczą, że mają prawo spokojnie zjeść w restauracji, odpocząć na pokładzie samolotu czy w spokoju zrelaksować się w wodzie bez dziecięcego gwaru. Krytycy natomiast wskazują, że to efekt zmian kulturowych w podejściu do życia w ogólności, który prowadzi prostą drogą do opłakanych i nieodwracalnych skutków w postaci katastrofy demograficznej. Jak temu zapobiec? Może nie walką ze strefami wolnymi od dzieci, ale walką ze zmianą patrzenia na rodzinę, rodzicielstwo i dzieciństwo.
Mocno w pamięć zapadła mi rozmowa z szacowną seniorką, zresztą wierną czytelniczką i Niedzieli, i Magazynu – p. Natalią na temat ośrodków dla osób starszych. Pani Natalia wspomniała w niej dialog ze swoją znajomą, która w takim ośrodku była zmuszona zamieszkać. Zwierzyła się jej, że najtrudniejszym doświadczeniem związanym z przebywaniem w takim domu jest brak kontaktu z osobami młodymi. Prawdziwa child free zone.