Prostowanie historii

Proces Galileusza: prawda i mity

Grzegorz Górny
Dziennikarz i publicysta

Rozprawa trybunału inkwizycyjnego z Galileuszem rozpoczęła się 12 kwietnia 1633 r. Sąd nad astronomem w powszechnej świadomości jest koronnym dowodem na wrogość Kościoła wobec nauki. Czy słusznie?

W 1937 r. brytyjskie stowarzyszenie wolnomyślicieli Rationalist Press Association poprosiło o wygłoszenie corocznego wykładu Franka Sherwooda Taylora, profesora chemii organicznej na uniwersytecie w Londynie. Był on nie tylko cenionym wykładowcą akademickim, lecz także autorem poczytnych książek poświęconych historii nauki. Przesiąknięty ideami pozytywizmu, scjentyzmu i materializmu, uważał, że wiara i rozum są ze sobą nie do pogodzenia. Nic zatem dziwnego, że deklarował się jako osoba niewierząca, a katolicyzm uznawał za przebrzmiały przesąd. Gdy zaproponował wspomnianemu towarzystwu wolnomyślicieli, że wygłosi referat o procesie Galileusza, przyklaśnięto mu z entuzjazmem. Nie było bowiem bardziej wdzięcznego tematu, by pokazać obskurantyzm i ciemnotę Kościoła katolickiego niż właśnie sprawa włoskiego geniusza.

Czarna legenda

Jakież było osłupienie słuchaczy, gdy podczas swego wykładu Frank Sherwood Taylor zaprezentował zupełnie inną wizję procesu z 1633 r. niż ta, do której przywykli jego odbiorcy. Podobne odczucia były wcześniej jego udziałem. On sam, studiując dzieje Galileusza, także raz po raz przeżywał zdumienie. Przede wszystkim odkrył, że historia wielkiego astronoma i fizyka obrosła czarną legendą, która nie odpowiada rzeczywistości. Okazało się, że włoski uczony wcale nie udowodnił (jak się powszechnie mniema), iż Ziemia obraca się wokół Słońca. Przed sądem zarzucono mu, że rozpowszechnia fałszywe dowody na prawdziwość systemu heliocentrycznego. Kościelni oskarżyciele mieli jednak rację. Problem Galileusza polegał na tym, że wyprowadził on prawdziwe tezy z błędnych przesłanek. Jedyny dowód, który przedstawił na słuszność teorii kopernikańskiej (o przypływach i odpływach morza), okazał się całkowicie fałszywy. Na rzeczywisty dowód trzeba będzie poczekać dopiero do 1728 r., gdy James Bradley zaobserwuje zjawisko aberracji światła. Tak więc z naukowego punktu widzenia to komisja kościelna (a nie Galileusz) miała rację, negując teorię zawierającą błędy i pozbawioną dowodów.

Pełna treść tego artykułu w wersji drukowanej
lub w e-wydaniu.

Niedziela. Magazyn 9/2025

Dystrybucja

W parafiach

W wersji elektronicznej

Zamów e-wydanie

Archiwum