Geohistoria

Prawdziwy upadek „Trzeciego Rzymu”

Prof. Grzegorz Górski
Prawnik, Akademia Jagiellońska w Toruniu

Przygotowując się do rozpoczęcia nowej fazy skrajnie agresywnej polityki, Władimir Putin w połowie 2021 r. rozwinął aktywność publicystyczną. Ożywiał w jej ramach wielkoruską ideologię, budując ideowe podstawy, mające uzasadniać ów nowy Drang nach Westen.

Koncentrował się on głównie na wykazywaniu, że coś takiego jak naród ukraiński i państwowość ukraińska nigdy nie istniało, że było to wytworem polityki sowieckiej. Z równą pasją Putin dowodził, że Ruś Kijowska była wczesną formą państwowości rosyjskiej i nie ma nic wspólnego z Ukrainą (notabene – wykorzystując ukraińskie zamiłowanie raczej do Bandery niż Włodzimierza Wielkiego). No i niejako w pakiecie i na zapas wykazywał, że Polacy, jako zdrajcy prawdziwej Słowiańszczyzny, zasługują jedynie na rosyjską reedukację (czyli z grubsza nic nowego).

Oczywiście, znacząca część zachodniej opinii publicznej odbierała te putinowskie elukubracje jako niegroźne bredzenie. Tymczasem Moskal reanimował właśnie wobec świata najgorszą wersję rosyjskiego szowinizmu, wyrastającego z chorobliwego zamiłowania do idei Trzeciego Rzymu. Koncept ten napędza bowiem rosyjską agresywność, przynajmniej od przełomu XV i XVI wieku, i zawsze stanowi paliwo dla rosyjskich podbojów.

Dla tej rosyjskiej obsesji

Trzeciego Rzymu rozprawa z Ukrainą miała jednak fundamentalne znaczenie. Jest to ściśle związane z uzyskaniem przez Prawosławną Cerkiew Ukraińską autokefalii, czyli uwolnieniem się Kijowa spod kościelnej zależności od patriarchatu moskiewskiego. Podporządkowanie sobie metropolii kijowskiej przez Moskwę w końcu XVII wieku było najważniejszym krokiem w realizacji ideologii Trzeciego Rzymu. Państwo moskiewskie uzyskało w ten sposób bezpośredni wpływ na wewnętrzne relacje w Rzeczypospolitej i wykorzystało ten atut bezwzględnie – najpierw w zmaganiach o przejęcie całej przestrzeni ruskiej, czyli w gruncie rzeczy pozostałości po niegdysiejszej Rusi Kijowskiej ale też, co może nawet ważniejsze, stało się ono fundamentem legalnej doktryny tzw. terytorium kanonicznego patriarchatu moskiewskiego. Owo „terytorium kanoniczne” miało obejmować „całość ziem ruskich” i stanowić niepodzielną jedność pod kierownictwem patriarchy moskiewskiego oraz stojącego hierarchicznie ponad nim cara Wszechrusi.

Emancypacja Cerkwi kijowskiej spod zwierzchności Moskwy stała się dla niezniewolonej apologią banderyzmu elity najważniejszym zadaniem mającym umocnić tworzącą się nową państwowość ukraińską. I właśnie to dążenie, ostatecznie zrealizowane w 2018 r., stało się równocześnie najważniejszym od 500 lat zagrożeniem dla owej idei wszechruskiej. W gruncie rzeczy przekreślało to cały, mający pół tysiąca lat, „dorobek” polityki moskiewskiej.

Cios był tak mocny,

że Moskwa nie zawahała się doprowadzić do faktycznego rozłamu światowego prawosławia i podzielenia go na zwolenników Greków (Ateny i Konstantynopol) oraz Rosjan. Skala napięć w prawosławiu jest dziś tak wielka, jak bodaj nigdy w tysiącletniej historii tej formacji kościelnej. Ci, którzy zgodzili się na autonomię Kijowa, są wrogami Rosji i – jak to ciągle podkreślają z typową dla siebie „chrześcijańską subtelnością” funkcjonariusze patriarchatu moskiewskiego – prędzej czy później zapłacą za to wysoką cenę. Moskwa na tym tle inicjuje rozłamy we wrogich sobie Kościołach prawosławnych i w ślad za koncepcjami kreślonymi na Kremlu funduje coraz nowsze „obszary kanoniczne” podlegające jej, z pominięciem lokalnych prawosławnych struktur kościelnych.

W powyższym kontekście można byłoby przyjąć jako pewne twierdzenie, że prawdziwym w istocie rzeczy celem rozpoczętej w lutym 2022 r. „operacji” było właśnie doprowadzenie do unicestwienia autokefalii ukraińskiej jako najbardziej zaraźliwego nowotworu w tkance wielkoruskiej ideologii.

Ta operacja

miała zatem przywrócić „normalność”, a jednocześnie dać paliwo, aby odzyskać inicjatywę w świecie prawosławnym oraz złamać morale wrogów nie tylko w obrębie prawosławia, ale również wśród ludzi Zachodu. Putin odbierający paradę zwycięstwa w Kijowie po kilku dniach chirurgicznej operacji przeprowadziłby również „synod” patriarchatu kijowskiego, w efekcie którego poprosiłby o przywrócenie na łono jednej, niepodzielnej Cerkwi moskiewskiej. Ukraina powróciłaby wtedy do statusu „terytorium kanonicznego” patriarchatu moskiewskiego. Idea Trzeciego Rzymu miała w ten sposób powrócić na właściwe tory, a w ślad za tym miało iść „porządkowanie bliskiej zagranicy” w duchu osławionych propozycji „traktatu” Rosja-NATO, sformułowanych w połowie grudnia 2021 r. W ten sposób „terytoria bezpańskie” w Europie miały zyskać – za aprobatą USA – ponownie prawowitego suwerena. W zamian za to pozostali zachodni Europejczycy zachowaliby prawo do zakupów rosyjskiego gazu na preferencyjnych warunkach, a Amerykanie uzyskaliby iluzję neutralności Moskwy w ich konfrontacji z Chinami.

Jakkolwiek plan ten razi z dzisiejszej perspektywy typowym rosyjskim prymitywizmem, to jednak nie brakowało (i nie brakuje) w Europie (a nawet w Polsce) zwolenników takich rozwiązań – także dzisiaj, gdy oczywistość tych chorych planów Moskwy jest wyłożona jak na patelni. Co z tego, skoro właśnie owa znaczna część zaczadzona irracjonalnym uwielbieniem, przeplatanym ze strachem, dla Rosji nie jest w stanie intelektualnie ogarnąć tego, co się dzieje na ich oczach…

Dopiero w tym kontekście widzimy,

jak wielką rolę odegrał ukraiński opór – zwłaszcza w pierwszych 2 tygodniach tej fazy wojny. Złamanie „rosyjskiego Blitzkriegu” otworzyło drogę do całkowitej rekonfiguracji sił i można już dzisiaj powiedzieć bez cienia zwątpienia, że „stary ład europejski” przestał istnieć. Wali się on w gruzy nie tylko dlatego, że Rosja ujawniła swoją obiektywną słabość i dzisiaj możemy obserwować, jak niemal każdego tygodnia, chcąc się utrzymać w toczącej się wojnie, popada w coraz większą zależność od Chin. Wali się również dlatego, że główni europejscy partnerzy Moskwy w planowaniu „nowego europejskiego i światowego ładu”, czyli Niemcy i Francja, nie byli w stanie uchwycić dynamiki wydarzeń, a zwłaszcza radykalnego zwrotu, który nastąpił w polityce amerykańskiej.

Tu trzeba wskazać, że pożywką dla tej nagłej aktywności Rosji i Chin oraz ich sprzymierzeńców w Europie, czyli Niemiec i Francji, było zdiagnozowanie, iż urzędująca od stycznia 2021 r. nowa administracja amerykańska podjęła wysiłki nie tylko na rzecz wewnętrznego samounicestwienia sił USA, ale również – wynikało to wprost z przyjętej przez nią w marcu tego roku „strategii przejściowej” – zwijania ich pozycji w świecie. Szczytowym wyrazem owej linii politycznej był afgański blamaż, który stanowił bezpośredni impuls do podjęcia działań przez Moskwę i Pekin.

W początkach 2022 r.

jednak nie bez wpływu Wielkiej Brytanii i Polski, owa administracja radykalnie zrewidowała swoje priorytety – zarówno w polityce międzynarodowej, jak i (choć w mniejszym stopniu), polityce wewnętrznej. Owa zjednoczona w próbie zrewidowania światowego porządku czwórka nie tylko się tego nie spodziewała, ale również nie dostrzegła ani głębokości, ani – zwłaszcza – szybkości tej zmiany. Skutki nie dały na siebie czekać zbyt długo. Niemcy i Francja wykonują dziś rozpaczliwe gesty, które mają tworzyć pozory „samodzielności Europy” pod ich przywództwem. Naiwność tego myślenia jest porażająca w konfrontacji ze stanem świadomości większości krajów europejskich, które trzymane przez ostatnie 20 lat w żelaznym uścisku Berlina i zwasalizowanego wobec niego Paryża zrozumiały, że pojawiła się unikalna szansa na wydobycie się spod tego dyktatu.

Dla Rosji jednak konsekwencje te są o wiele dalej idące. Patrząc na kształt terytorialny Rosji, można stwierdzić, że dzięki rządom Putina cofa się ona właśnie do stanu z początku XVII wieku. Jeśli przyjrzymy się procesom, jakie mają miejsce w Azji Środkowej, to widać też wyraźnie, że „ruski mir” i tam się kurczy. Z jednej strony konsekwentna polityka Chin, a z drugiej – Turcji coraz szybciej wypychają Moskwę z tej strefy. Rosja już praktycznie utraciła Kazachstan, emancypują się Turkmenistan, Kirgistan i Uzbekistan. Jeśli wojna się przeciągnie – jak wszystko na to wskazuje – jeszcze minimum 2-3 lata i Rosji po prostu w tej części Azji już nie będzie.

Ale dzieje się na naszych oczach

rzecz z punktu widzenia Rosji jeszcze gorsza. Każdy miesiąc przeciągania wojny coraz bardziej uzależnia ją od Pekinu. Ostatnia wizyta prezydenta Xi Jinpinga w Moskwie uświadomiła również Rosji, że chiński „partner” zachowuje się już jak „senior”. Wasalizacja Moskwy – Chińczycy są tu bezwzględni – szybko postępuje. A to już zaczyna ją cofać do pozycji sprzed Kulikowego Pola. Moskwa dopiero u schyłku XIV wieku zrzuciła jarzmo mongolskie, wyrażające się w tzw. jarłyku nadawanym przez chanów Złotej Ordy. W takiej właśnie roli pokazywał się na Kremlu Xi i świadomość tego dotarła w sposób brutalny do głów rosyjskiego przywództwa.

To zaś powoduje, że rządy Putina mogą być ostatecznie symbolizowane powrotem do stanu z końca XIV wieku. Oznacza to spektakularny upadek idei Trzeciego Rzymu, co będzie podsumowaniem polityki brutalnej agresji oraz próby restytucji imperium podjętych przez Putina i jego otoczenie.

Taka sytuacja może jednak oznaczać zupełnie nową perspektywę ewolucji sytuacji europejskiej i optyki amerykańskiej. Upokorzona Rosja może bowiem próbować wydobyć się spod pekińskiego jarłyku, rzucając się w objęcia Waszyngtonu. To zaś może oznaczać podjęcie kolejnej próby restytucji ideologii Trzeciego Rzymu. Polska i Ukraina muszą mieć świadomość tego, że taka perspektywa nie musi być czystą hipotezą, i przygotowywać się również na taką ewolucję wydarzeń.

Niedziela. Magazyn 1/2023

Dystrybucja

W parafiach

W wersji elektronicznej

Zamów e-wydanie

Archiwum