Obradujący w 1767 r. tzw. sejm repninowski narzucił Polsce, pod osłoną korpusu rosyjskiego, „prawa kardynalne”. Sytuacja, w której obce państwo otwarcie wymusza wprowadzenie korzystnych dla siebie ustaw, doprowadziła do gwałtownego wystąpienia szlachty przeciwko królowi i jego protektorom z Petersburga.
Zawiązana w lutym 1768 r. w Barze na Podolu konfederacja stanowiła ważny krok na drodze do wybudzenia się narodu polskiego z dotychczasowego letargu. Nie była jednak – wbrew obiegowym opiniom – pierwszym polskim powstaniem narodowym. Na to miano zasługuje zryw antyszwedzki z lat 1655-56, względnie konfederacja dzikowska z 1734 r., skierowana przeciwko Moskalom i Sasom. Niemniej jednak konfederacja barska była pierwszym zrywem Polaków o tak wyraźnym rysie religijnym i narodowym.
Za wiarę i wolność
Celem konfederatów barskich było: zrzucenie jarzma rosyjskiego, detronizacja Stanisława Augusta Poniatowskiego, zniesienie „praw kardynalnych”, przywilejów dla innowierców i obrona wiary katolickiej. Dlatego też konfederacja spotkała się z dużym poparciem ze strony duchowieństwa. Hasłem powstańców stały się słowa porwanego przez Rosjan i wywiezionego do Kaługi biskupa krakowskiego Kajetana Sołtyka: „za wiarę i wolność”. Inicjatorami wystąpienia zbrojnego byli m.in.: bp Adam Krasiński, Joachim Potocki, Jerzy Mniszech i Józef Pułaski z synem Kazimierzem. Udział w walkach wzięła nie tylko szlachta, ale też duża liczba mieszczan, a nawet chłopów.
Masowość konfederacji zagroziła władzy zdrajców i rosyjskiego ambasadora, który na ziemiach polskich czuł się niczym „pan i władca”. Niestety, Polakom, którzy odwykli od wojaczki, brakowało karności i doświadczenia. Także ich uzbrojenie pozostawiało wiele do życzenia, dlatego walki z Moskalami przybrały charakter podjazdowy. Mimo pewnych sukcesów, z biegiem czasu, konfederaci byli spychani coraz bardziej na zachód. Do końca 1771 r. rozbito większość ich oddziałów, a w 1772 r. broniła się w zasadzie już jedynie twierdza jasnogórska w Częstochowie.
Moskale „pukają” do bram
Obrona słynnego przybytku przypominała nieco tę z czasów najazdu szwedzkiego. Konfederaci pod wodzą Kazimierza Pułaskiego obsadzili kompleks 9 września 1770 r. Rosjanie, pamiętając, że walki z 1655 r. zakończyły się wybuchem ogólnokrajowego powstania, długo zwlekali z reakcją i właściwe oblężenie rozpoczęli dopiero 31 grudnia 1770 r. Pozwoliło to Polakom wzmocnić fortyfikacje i zadbać o należytą ilość prowiantu oraz amunicji. W obronę klasztoru, jak dawniej, czynnie zaangażowali się paulini, na czele z przeorem Pafnucym Brzezińskim.
Oblężenie trwało ponad 2 tygodnie, do 15 stycznia 1771 r. W tym czasie Moskale przeprowadzili tylko jeden szturm – 9 stycznia. Kiepsko skoordynowany atak zakończył się ich porażką. Zginęło 150-200 napastników, a kilkuset zostało rannych. Straty po stronie konfederatów były minimalne. Wróg wycofał się i czekał na lepszą okazję.
Jasna Góra była utrzymywana przez powstańców przez kolejne miesiące, jednak wraz ze słabnięciem ruchu konfederackiego w całej Rzeczypospolitej, stawało się jasne, że i klasztoru nie da się utrzymać. Co kluczowe, jego obrona nie odbiła się szerokim odzewem społecznym, na który tak liczono. Przyczyn braku entuzjazmu należy szukać w fakcie, że Kazimierz Pułaski, za nieudaną próbę porwania Stanisława Augusta, został nazwany królobójcą. Potępiła go za ten czyn cała Europa.
31 maja 1772 r. Pułaski uciekł z Jasnej Góry za granicę. Także część oddziałów konfederackich zdołała się przebić przez rosyjski kordon. 18 sierpnia 1772 r., po raz pierwszy w dziejach, obce wojska weszły w mury jasnogórskiego sanktuarium.
„Dla opiekowania się tolerancją"
Na tym nie koniec narodowej tragedii. Przeciągające się walki uświadomiły bowiem carycy, że nie jest w stanie samodzielnie spacyfikować i utrzymać pod kontrolą tak dużego państwa jak Rzeczpospolita. Mocno na rozbiór Polski naciskał król pruski Fryderyk II, którego polityka od dawna zorientowana była na ograbienie Rzeczypospolitej z ziem. Austriacy z kolei wprawdzie nie kwapili się do niszczenia Polski, ale dali do tego pretekst, gdyż już w latach 1769-70 zajęli 4 pograniczne, polskie starostwa: spiskie, czorsztyńskie, nowotarskie i sądeckie. Gdy doszło do większego podziału, zgodzili się na zajęcie Małopolski, ze względu na utrzymywanie balansu sił między pozostałymi zaborcami.
W celu uwiarygodnienia aktu rozbiorowego mocarstwa przeprowadziły zakrojoną na szeroką skalę akcję propagandową. W jej ramach podnoszono historyczne pretensje do zagarniętych ziem. Pruski minister Ewald Friedrich von Hertzberg przekonywał, że prawo do Wielkopolski jego kraj nabył jeszcze w średniowieczu. Jego wywody trafiły do słynnej Encyclopédie Denisa Diderota i Jeana le Rond d’Alemberta. W krążących po Europie drukach obwiniano za rozbiór samych Polaków, którzy najpierw doprowadzili swój kraj do ruiny, a potem wystąpili zbrojnie przeciwko własnemu władcy. Propagandę tę wspierały elity francuskie, angielskie i niemieckie, zafascynowane tzw. absolutyzmem oświeconym.
Szczególnie gorliwy w atakowaniu Polski był czołowy myśliciel epoki, mason François-Marie Arouet, ps. Wolter. Tak napisał o wprowadzeniu wojsk rosyjskich do Polski w dobie Sejmu Repninowskiego i konfederacji barskiej:
„Armia ta zjawiła się jedynie w celu opieki nad dysydentami w razie, gdyby ich chciano gwałtem zniszczyć. (...) Miast pustoszyć wzbogacała kraj, będąc tam dla opiekowania się tolerancją”.
Wolter komplementował też działania carycy Katarzyny i króla Prus Fryderyka. W jego opinii i innych ówczesnych propagatorów tzw. Oświecenia, Polska była krajem zacofanym gospodarczo, militarnie i społecznie, w którym rządzą anarchiści, przeciwni budowie poważnych struktur państwowych. Niestety, jest w tym sporo prawdy, tym boleśniejszej, że Polacy do dziś nie odrobili lekcji z dbałości o siłę własnego państwa.