Felieton

Pamiętajmy o korzeniach

Prof. Agnieszka Januszek-Sieradzka
Historyk, Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II

Truizmy mają to do siebie, że mówią prawdy oczywiste i banalne. Czasem tak oczywiste i tak banalne, że się o nich zapomina. Tak jak banalna prawda o drzewie, które – choć największe, najsilniejsze i najbardziej odporne na wszystko to, co drzewom zagraża – nie będzie rosło pozbawione korzeni. Prawda, że truizm? A jednak w życiowej praktyce często o tej prawdzie zapominamy.

Metafora drzewa zdrowego i zielonego dzięki silnym korzeniom często odnoszona jest do narodu i jego historii. Słusznie. Jedna z najpiękniejszych znanych mi definicji narodu określa go jako wspólnotę między umarłymi, żywymi a tymi, którzy będą żyli. Jest tworzony przez ciągi pokoleń i bez spoiwa tradycji i pamięci nie będzie wspólnotą. Nie będzie go wcale. Szalenie istotne jest, co z tej tradycji uczynimy fundamentem naszej historycznej świadomości. Polityka historyczna, chyba zręczniej określana niekiedy jako polityka wizerunkowa, to jeden z najważniejszych dziś elementów państwowej soft power. Niezależnie od tego, jaką jej definicję przyjmiemy i jak będziemy oceniać jej (nie)skuteczność, trudno oprzeć się wrażeniu, że – świadomie czy, co gorsza, nieświadomie – przedstawiamy się światu jako naród, którego historia zaczęła się w wieku XX. Pewnie, że należy i trzeba mówić i przypominać o wydźwignięciu się Polski z upadku, o jej dynamicznym rozwoju w dwudziestoleciu międzywojennym, o hekatombie polskiego narodu w czasie II wojny światowej, o dzielności i ofierze polskiego żołnierza, o Katyniu, Wołyniu i Powstaniu Warszawskim, o zmaganiach z systemem komunistycznym, o Solidarności i św. Janie Pawle II.

Ale przecież to tylko część prawdy o polskiej historii i naszym narodowym dziedzictwie, i – gdyby liczyć to stuleciami – część zaledwie dziesiąta! Jeśli za tym widocznym niedocenianiem poprzednich dziewięciu wieków Polski stoi przekonanie, że nasza ojczyzna może wygrać pamięć o swej przeszłości tylko w oparciu o jej najnowsze dzieje, to należy zweryfikować ten sąd. Nasza tysiącletnia historia ma niezwykły potencjał i bogactwo wątków, do których należy się odwoływać w budowaniu, kreowaniu i promowaniu rodzimego dziedzictwa. Demokracja, tolerancja, umiłowanie wolności, prawa człowieka, chrześcijaństwo i miłosierdzie – mamy do ich zobrazowania wiele pociągających przykładów i powinniśmy je czerpać nie tylko z XX wieku.

Jagiellonowie – ich niemal dwustuletnie panowanie w Polsce rzadko kiedy w obecnej polityce wizerunkowej państwa sięga poza nieco mglistą „ideę jagiellońską”, koncepcję związaną z polityką wschodnią monarchii Jagiellonów, opartą na praktyce dobrowolnego porozumienia narodów, która – zdaniem wielu – powinna stanowić zasadniczą inspirację dla współczesnej polityki zagranicznej. Niechby i ten historiograficzno-publicystyczny koncept ze schyłku XIX stulecia otworzył drzwi do śmielszego sięgnięcia w opowieści o Polsce i Polakach do dziedzictwa czasów jagiellońskich.

Demokracja i prymat prawa nad władzą? Trudno o bardziej przemawiający do wyobraźni przykład niż XVI-wieczna Rzeczpospolita, z jej egalitarnym szlacheckim narodem politycznym. Parlamentaryzm i obywatelskość? Pewnie także w Polsce niezbyt powszechna jest wiedza o tym, że pierwszy dwuizbowy sejm walny zebrał się w Piotrkowie w 1468 r. – już wówczas więc polski parlamentaryzm przyjął swą dojrzałą postać, trwającą w kolejnych stuleciach. Wśród synów naszego narodu są Paweł Włodkowic i Stanisław ze Skarbimierza, XV-wieczni twórcy polskiej szkoły prawa międzynarodowego, która dała podwaliny pod współczesne prawo międzynarodowe. To właśnie wówczas, w średniowieczu, tak często dziś służącym za poręczny synonim zacofania, barbarzyństwa i ciemnoty, polscy prawnicy wypracowali doktrynę o wojnie sprawiedliwej i prawie do obrony, suwerenności państw i prawie samostanowienia narodów. Bez ich dorobku nie możnaby dziś zrozumieć praw człowieka i praw narodów. Przydałby się twórczy namysł europejskich elit nad tym pogardzanym średniowieczem i jego dorobkiem. Podobnie jak nad fenomenem Polski jako państwa bez stosów i domu dla prześladowanych, niezachwianie katolickiego i jednocześnie bezprzykładnie tolerancyjnego w okresie, gdy Europa spływała krwią ludzi podzielonych w wierze. Przypadająca w styczniu tego roku 450. rocznica konfederacji warszawskiej przeszła niemal bez echa, a przecież mamy do czynienia z unikatowym przykładem troski o państwo i pokój religijny. Co ważne, wyrażone w niej przekonanie, że rozróżnienie w wierze nie może być przyczyną rozlewu krwi, było jednym z filarów życia politycznego Rzeczypospolitej. Konfederacja, znana jest dziś, o ile w ogóle, jako pomnik polskiej tolerancji, ale trzeba pamiętać, że jest przede wszystkim świadectwem troski o los państwa, jego jedność i całość, wewnętrzny porządek i bezpieczeństwo w obliczu nieuniknionych zmian. Troski i współpracy mimo różnic i ponad podziałami.

W sztafecie pokoleń do żyjących należy obowiązek zachowania i przeniesienia pamięci i prawdy o umarłych tym, którzy będą żyli. Opowiadajmy zatem, także narzędziami państwowej polityki wizerunkowej, jak wspaniałej wielowiekowej ojczyzny jesteśmy dziećmi. Przypominajmy nie tylko innym – także samym sobie.

Niedziela. Magazyn 2/2023

Dystrybucja

W parafiach

W wersji elektronicznej

Zamów e-wydanie

Archiwum