Historie jasnogórskie

Najbardziej spektakularny cud

Józefina Korpyś
Redaktor

Kroniki jasnogórskie zachowały dla potomnych bardzo ciekawe opisy cudów. Wśród tysięcy świadectw znalazły się wzmianki o wskrzeszeniach – jest ich aż 30, ale tylko jedno z nich rozsławiło Jasną Górę daleko poza granicami Polski.

Fama obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej jako słynącego łaskami nie od razu rozeszła się po świecie, choć pierwszy cud przypisywany wstawiennictwu Czarnej Madonny miał miejsce zaledwie cztery lata po przekazaniu Hodegetrii jasnogórskim paulinom przez Władysława Opolczyka. Było nim cudowne uzdrowienie Jakuba Wężyka, nadwornego malarza króla Władysława Jagiełły, który straciwszy wzrok, udał się na Jasną Górę, by prosić Maryję o ratunek. Z kolejnymi latami przybywało cudów za wstawiennictwem Matki Bożej Częstochowskiej, ale paulini nie od razu zaczęli je spisywać. Pierwsze łaski, które odnotowali w Księdze cudów, pochodzą z 1402 r. Dzieło to przechowywane jest w jasnogórskiej bibliotece, z dala od oczu ciekawskich. Na jego kartach znajduje się świadectwo cudu, pod którego wrażeniem cesarz sprowadził kopię Cudownego Obrazu do Wiednia, a Karol Dankwart uwiecznił go na swoim obrazie.

Tragedia w cieniu wielkiej historii

Lubliniec, oddalony od Częstochowy o ok. 40 km, był niewielkim miastem pośredniczącym w wymianie handlowej między Małopolską a Śląskiem. W XVI wieku miejscowość zaczęła się dynamicznie rozwijać, czemu sprzyjały nowe przywileje nadane przez księcia Jana II Dobrego, ostatniego z przedstawicieli opolsko-raciborskiej linii Piastów. Przybywało rzemieślników, na początku tkaczy, później też kowali, kuśnierzy i rzeźników. Jan II zmarł bezpotomnie w 1532 r., jego księstwo dostało się w ręce Hohenzollernów, jako lenników króla Czech, a cały ogromny majątek ruchomy przejęli Habsburgowie – wywożenie do Wiednia skarbów po Janie II trwało dwa lata. Gdy Ferdynand I konsekwentnie zmierzał do scentralizowania władzy w swojej jakże różnorodnej monarchii, obejmującej m.in. Austrię, Styrię i Karyntię, Węgry i Chorwację oraz Czechy ze Śląskiem, mieszkańcy Lublińca żyli swoimi codziennymi sprawami. Rok 1540 szczególnie zapisał się w ich pamięci. Miasteczkiem wstrząsnęła wieść o wielkiej tragedii rzeźnika Marcina Lanio. Mężczyzna wcześnie rano wyszedł z czeladnikiem dokonać zakupu surowców niezbędnych mu do pracy. W domu została żona Małgorzata z dwójką synów: czteroletnim Piotrem i dwuletnim Kazimierzem. Kobieta szykowała się do pieczenia chleba, jednak skończył się jej zakwas. Postanowiła pożyczyć go od sąsiadki. Upewniwszy się, że młodsze dziecko śpi w kolebce, a starsze pochłonięte jest zabawą, wyszła po zaczyn. Piotruś wpadł wtedy na pomysł, że zabawi się w profesję ojca. Zapewne niejeden raz widział tatę zabijającego cielęta i barany. Nie namyślając się długo, wziął nóż rzeźniczy i podszedł do kolebki brata. Wystarczył jeden ruch nożem... Na widok krwi zalewającej brata spanikował. Bojąc się kary, ukrył się w piecu chlebowym. Gdy chłopak zdążył wcisnąć się w najdalszy kąt pieca, matka była już w domu. Sądząc, że młodsze z dzieci śpi, nie zaglądała do kołyski i od razu zaczęła rozpalać w piecu. Gdy drwa już zapłonęły, usłyszała przerażające głosy dochodzące z wnętrza pieca chlebowego. Rozgarnąwszy drwa, zobaczyła starszego synka. Zanim go wyciągnęła, było już za późno, dym zadusił malca. Wtedy też jej oczy skierowały się do kołyski. Widok był makabryczny. Kobieta załamała się. Rwała włosy z głowy i biła głową w ścianę. Taki obraz zastał po powrocie Marcin. Sądząc, że to żona w przypływie szaleństwa zamordowała dzieci, jednym ciosem odebrał jej życie.

Uczynił mi wielkie rzeczy

Jako pierwsza na miejscu tragedii pojawiła się zaalarmowana krzykami sąsiadka, być może ta sama, od której Małgorzata pożyczyła zakwas. Mimo makabrycznego widoku kobieta zachowała przytomność umysłu. Poradziła klęczącemu nad zwłokami rodziny Marcinowi, by pomocy szukał u Matki Bożej z Jasnej Góry. Mężczyzna załadował ciała na wóz i popędził konie w stronę Częstochowy. W każdej wiosce, przez którą przejeżdżał lubliniecki rzeźnik, widok tego osobliwego konduktu żałobnego wywoływał sensację – jedni patrzyli na niego z trwogą, inni ze łzami. Nie brakowało też osób, które szydziły z Marcina, mówiąc: „Troje umarłych to ani Bóg, ani Maryja do życia nie wróci”.

Mężczyzna dotarł na Jasną Górę po południu w pierwszy czwartek po Zielonych Świątkach. Poprosił przypadkowych ludzi, by wnieśli trumny z ciałami do kaplicy Cudownego Obrazu. Sam nie odważył się wejść do środka. Upadł krzyżem przed wejściem i błagał pątników, by modlili się za jego rodzinę. Wierni zgromadzeni w kaplicy śpiewali Nieszpory. Tego dnia nabożeństwu przewodniczył o. Stanisław Oporowski, ówczesny prowincjał paulinów, który jeszcze za swojego życia przez wielu uważany był za świętego. Zapisał się jednak w historii nie tyle ze względu na swoją świątobliwość, ile z powodu obrony katolicyzmu w Polsce, nawracając protestantów. Jak podaje pauliński kronikarz, gdy wierni zaśpiewali słowa hymnu Magnificat: „Uczynił mi wielkie rzeczy, który możny jest i święty...”, z trumien wstali kolejno Małgorzata, Piotruś i Kazio. Wierni w kaplicy krzyczeli, mdleli, padali na kolana... Wskrzeszenie jest niecodziennym cudem, a wskrzeszenie jednego dnia trzech ciał zasługuje na wyjątkową uwagę, nic więc dziwnego, że pauliński kronikarz zapisał: „Sława tego cudu rozniosła chwałę Maryi po całym świecie. Dowiedziawszy się o tym, cesarz niemiecki kazał sprowadzić kopię Cudownego Obrazu do Wiednia, którą następnie zawieszono w świątyni”. Pamięć o cudzie wskrzeszenia trzech osób musiała być kultywowana przez następne stulecie, skoro w 1680 r. Karol Dankwart upamiętnił właśnie to wydarzenie na obrazie – możemy go zobaczyć na ścianie przy schodach prowadzących z Sali Rycerskiej do zakrystii przy Kaplicy Cudownego Obrazu Matki Bożej.

Niedziela. Magazyn 7/2024

Dystrybucja

W parafiach

W wersji elektronicznej

Zamów e-wydanie

Archiwum