Prostowanie historii

Mityczne stosy Świętej Inkwizycji

Ireneusz Korpyś
Historyk, publicysta

Żadna inna instytucja kościelna nie wzbudzała tak wielu kontrowersji, co ciekawe – aktualnie wywołuje więcej emocji niż w czasach swojego istnienia.

Święta Inkwizycja obecna jest na kartach podręczników do historii, jednak niewiele osób patrzy na nią poprzez pryzmat badań historyków. Obraz Świętego Oficjum funkcjonujący w zbiorowej wyobraźni został na ogół ukształtowany przez dzieła literackie pokroju Imię róży Umberta Eco i popkulturę, które utrwalają jej czarną legendę. Kto w sporze o grzechy inkwizycji ma rację? Czy współczesny katolik ma powody do tego, by się wstydzić przeszłości i przepraszać za działania inkwizytorów?

Obrona przed samosądem

W XI wieku, gdy znaczna część Europy przyjęła Chrystusa, stała się rzecz niebywała. W różnych częściach chrześcijańskiego kontynentu zaczęli się pojawiać głosiciele doktryn kontestujących Kościół, a więc i społeczny porządek znajdujący swoje umocowanie w Biblii i Kościele. Gdyby ludzie ci obecnie żyli, zostaliby nazwani guru sekty – np. Eon z l'Etoile, agitator i przywódca chłopskiej rebelii, który uważał się za Syna Bożego – lub politycznymi populistami dążącymi do przejęcia władzy – m.in. były mnich Arnold z Brescii, który w 1143 r. stanął na czele buntu ludu rzymskiego, osiągając na krótko władzę dyktatorską w Wiecznym Mieście. Żywotność powstających ruchów była tak długa jak żywot ich założycieli, ale w kolejnym wieku sytuacja uległa zmianie. Heretyckie sekty zdołały okrzepnąć na dłużej niż jedno pokolenie, jak choćby katarzy czy waldensi. Kościół przez długi czas nie miał wypracowanej jednolitej metody reakcji na średniowieczne herezje. Na ogół ograniczano się do prób racjonalnego nakłonienia heretyków do porzucenia błędnych przekonań, za czym agitował najbardziej wpływowy przedstawiciel XII-wiecznego Kościoła Bernard z Clairvaux. Taką postawę odrzucała jednak świecka arystokracja, która w heretykach dostrzegała element wywrotowy, mogący doprowadzić do detonacji porządku społecznego, a więc i podkopać ich uprzywilejowaną pozycję w społeczeństwie. Obawy możnych nie były bez pokrycia, wszak średniowieczne sekty różniło wiele na polu doktrynalnym, ale łączyło jedno – sprzeciw wobec władzy feudalnej. Kontestacja ówczesnego systemu społeczno-politycznego, który dla wielu niższych warstw społecznych jawił się jako forma wyzysku, zaskarbiała sektom wiele popularności. Dlatego też królowie i lokalni książęta nie mieli oporów w skazywaniu heretyków na śmierć. Często też pojawiały się oddolne inicjatywy rozprawy z innowiercami – mieszkańcy danego regionu, broniąc wiary katolickiej, dokonywali na nich samosądów. Ofiarami tłumu stawały się również osoby oskarżane o czary. Narastanie przemocy musiało się w końcu spotkać z odpowiedzią Kościoła. Dla okiełznania przypadków samosądów na osobach podejrzanych o herezje lub uprawianie czarnej magii zaczęto wprowadzać procedurę postępowania sądowego pod auspicjami Kościoła. Inkwizycja powstała więc jako instytucja zapobiegająca spontanicznemu karaniu ludzi, którym nie udowodniono winy. Przed trybunałem inkwizycyjnym oskarżony miał możliwość skutecznej obrony prawnej, podczas gdy w konfrontacji z rozwścieczonym motłochem nie mógł liczyć ani na sprawiedliwość, ani na łaskę. Niejako przy okazji inkwizycja usprawniła mechanizmy zapobiegania szerzeniu się herezji, które stanowiły nie tyle zagrożenie dla Kościoła, ile niebezpieczeństwo anarchii.

Sadyści i mordercy

Protestanccy historycy doby oświecenia ukuli tezę, jakoby inkwizycję tworzyli zwyrodnialcy, ludzie z zaburzeniami psychicznymi, pałający sadystyczną żądzą zadawania cierpienia i śmierci, fanatycy opanowani kompulsywną manią doszukiwania się wszędzie heretyków i czarownic. Opisany przez Umberta Eco słynny inkwizytor Tuluzy Bernard Gui miał być uosobieniem takiej postawy, reprezentantem ogółu inkwizytorów, więc przyjrzyjmy się mu bliżej. Zimny i bezlitosny fanatyk, którego nie obchodzi wykrywanie winnych, ale spalenie obwinionych – tak prezentuje go Eco. Z tego obrazu wynikać powinno, że ręce Bernarda spływały krwią. W ciągu szesnastu lat posługi jako inkwizytor wydał on niespełna tysiąc wyroków, z których zaledwie 42 dotyczyły kary śmierci, jednak nie wszyscy skazani przez niego skończyli na stosie. W 308 sprawach zasądził karę więzienia. Nieco ponad 150 osób otrzymało wyroki o charakterze pokutnym. Gui zrewidował 274 wydane już wyroki skazujące i obniżył ich wymiar kary. Jego przykład obala kilka mitów na temat funkcjonowania inkwizycji, szczególnie tezę mówiącą, że trafienie przed oblicze Świętej Inkwizycji równało się ze spłonięciem na stosie. W rzeczywistości wyroki śmierci należały do rzadkości, zasądzano je wobec najbardziej zatwardziałych wichrzycieli, z reguły recydywistów. Inkwizytorzy dysponowali szerokim wachlarzem lżejszych kar dla winnych, którzy wyrzekli się herezji, jak noszenie dużego żółtego krzyża na ubraniu przez wyznaczony okres pokuty czy też nakaz odbycia pielgrzymki do świętego miejsca. Nierzadkie były przypadki kar więzienia lub konfiskaty majątku. Wyroki skazujące nie sypały się jak z rękawa, a o tym, że inkwizytorzy nie byli sadystami i mordercami, świadczy fakt, na który zwraca uwagę dr Roman Konik – nie były rzadkością przypadki, gdy pospolici przestępcy symulowali religijne pobudki swoich zbrodni, woleli bowiem stanąć przed trybunałem inkwizycji niż przed sądem świeckim, upatrując w tym pierwszym szansy na rzetelny i sprawiedliwy proces, a nawet uniknięcie tortur.

Tortury od rana do świtu

Krzesło inkwizytorskie, widełki heretyków, kozioł czarownic czy hiszpańskie buty – katalog tortur i katowskich narzędzi był długi, a ich stosowanie stanowiło nieodłączną częścią procesów sądowych toczących się przed władzą świecką. Wbrew stereotypom inaczej rzecz miała się w przypadku inkwizycji. Owszem, autor jednego z najpopularniejszych podręczników dla inkwizytorów – Bernard Gui w swoim dziele nie potępił tortur, jednak sam stosował je sporadycznie. Kiedy popatrzy się globalnie na działalność inkwizytorów, okazuje się, że w postępowaniu procesowym tortury nie były stosowane na porządku dziennym. Prawo pozwalało uciec się do nich, ale jedynie w sytuacji, gdy istniały istotne poszlaki wskazujące na winę oskarżonego lub gdy dwie osoby obciążyły go pokrywającymi się zeznaniami. Inkwizytorzy po tortury sięgali nieporównywalnie rzadziej, niż miało to miejsce w sądach świeckich. Jak podaje dr Konik, w przypadku Inkwizycji hiszpańskiej tortury stosowano w jednym na dziesięć przypadków.

A stosy płoną

Na stosach inkwizycji miały płonąć miliony niewinnych mieszkańców Europy. Historycy szacują, że na przestrzeni sześciu wieków działalności inkwizycji (od XIII do XVIII stulecia) na śmierć mogło zostać skazanych do 15 tys. osób, choć niektóre szacunki zawyżają tę liczbę do 50 tys. Byli to ludzie skazani prawomocnym wyrokiem, winni próby wywołania społecznego chaosu lub pospolitych przestępstw. Dla porównania, republikańska armia Francji w samej Wandei mogła zamordować od 170 tys. do nawet 300 tys. katolików w trakcie konfliktu trwającego trzy lata, oczywiście każda z tych śmierci nie była poparta werdyktem sędziego, w Wandei mordowano bez sądów. Trudno jest mówić o jednakowym natężeniu działalności inkwizytorów w całej Europie. Chociaż hiszpańska inkwizycja jest jej najsurowszą formą, to nawet ona ma na koncie nie więcej niż 10 tys. skazanych na śmierć. Inaczej statystyki wyglądają choćby w Polsce, gdzie inkwizycja miała marginalne znaczenie – w Polsce i Czechach to ok. 200 wyroków śmierci. W tym kontekście ciekawych informacji dostarcza kazus „polowań na czarownice”. Odpowiedzialność za nie zrzuca się na Kościół, tymczasem prym w paleniu kobiet na stosach wiodły protestanckie Niemcy i niekatolicka Anglia. Może dlatego historycy wywodzący się z tych krajów ukuli tezę o rzekomej zbrodniczości inkwizycji.

Niedziela. Magazyn 6/2024

Dystrybucja

W parafiach

W wersji elektronicznej

Zamów e-wydanie

Archiwum