Dramaty w dziejach

Kapłani Wyklęci

Jan Józef Kasprzyk
Historyk, doradca Prezesa IPN, w latach 2016-24 szef Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych

Gdy wolny świat świętował pokonanie Trzeciej Rzeszy niemieckiej, na ziemiach polskich instalował się totalitarny reżim komunistyczny.

Polacy liczyli, że aliantom nie zabranie odwagi i po zwycięstwie nad Niemcami Hitlera dojdzie do sprawiedliwej rozprawy z drugim państwem współodpowiedzialnym za wybuch najstraszliwszej z wojen – sowiecką Rosją. Tak się jednak nie stało. Brunatną okupację zastępowała okupacja czerwona. Wobec tej tragedii i prób sowietyzacji Polski tysiące patriotów nie złożyło broni i postanowiło walczyć dalej o niepodległość. Rozpoczął się najdłuższy i najliczniejszy w polskich dziejach zryw, słusznie nazywany w ostatnich latach powstaniem antykomunistycznym. Walka trwała aż do śmierci ostatniego z walczących – Józefa Franczaka „Lalusia”, który poległ w boju w październiku 1963 r. Przez szeregi powojennej konspiracji przeszło ponad 200 tys. żołnierzy. Byli wśród nich także kapłani, którzy nieśli walczącym wsparcie duchowe, wierząc, że wolność narodu jest najwyższą wartością.

Inspirowani przeszłością i wiarą

Duchowni, którzy przyłączyli się do antykomunistycznej konspiracji, podążali szlakami wyznaczonymi przez odważnych kapłanów – uczestników insurekcji styczniowej 1863 r. Symbolem niezłomności był wówczas ks. gen. Stanisław Brzóska, przywódca powstańczy na Podlasiu i zarazem postrach Moskali. Jego pojmanie i męczeńska śmierć w maju 1865 r. uznawane są za finał insurekcji wymierzonej w rosyjski despotyzm. Takich jak on było wielu. Historycy oceniają, że na blisko cztery tysiące duchownych z terenu zaboru rosyjskiego aż półtora tysiąca zaangażowanych było w różnej formie w działania powstańcze. Blisko siedmiuset zapłaciło za to zesłaniem na Sybir, ośmiu zginęło z bitwach i potyczkach, pięciu – tak jak ks. Brzóskę – skazano i stracono w egzekucjach publicznych przygotowanych przez Rosjan w celu złamania w Polakach ducha wolności. Dla urodzonych i wychowanych w okresie międzywojennym stali się oni wzorem, a ich wybory życiowe – przykładem godnym naśladowania. Mówili o tym wprost późniejsi kapelani Wyklętych – ks. Władysław Gurgacz, ks. Rudolf Marszałek, ks. Kazimierz Łuszczyński. Inspiracją była dla nich także nauka Kościoła, wyrażona dobitnie w encyklikach papieża Piusa XI, w których napisał, że „komunizm jest nieprzyjacielem i otwartym wrogiem Kościoła i samego Boga”, i zachęcał wiernych do przeciwstawiania się mu jako „straszliwemu zagrożeniu dla ludzkości”. Najważniejszą zaś zachętą do działania były słowa Chrystusa wyrażone w Ewangelii wg św. Jana: „Nie ma większej miłości nad tę, jeśli kto życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (por. J 15, 13).

Kapelan wyjętych spod prawa

Ksiądz Władysław Gurgacz przystąpił do oddziału Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowej w 1948 r. Przyjął pseudonim Sem, a właściwie SM, co tłumaczył jako skrót od słów „Sługa Maryi”. Był jezuitą, który święcenia kapłańskie przyjął na Jasnej Górze w czasie niemieckiej okupacji. W tym samym miejscu, na kilkanaście tygodni przed wybuchem wojny, złożył „Akt całkowitej ofiary” w intencji Polski zagrożonej utratą niepodległości. „Abyś pokój i wszelaką pomyślność Ojczyźnie mojej darować raczyła, błagam Cię dziś pokornie, składając Ci w dani całkowitą ofiarę z życia mego” – modlił się wówczas. Po wojnie był kapelanem szpitala w Gorlicach i posługiwał u sióstr służebniczek w Krynicy. Był niezrównanym spowiednikiem, a kolejki do jego konfesjonału były zawsze bardzo długie. Głosił też odważne kazania, co nie uszło uwadze komunistycznej bezpieki. Dwukrotnie przygotowano na niego zamach, strzelając doń w biały dzień na krynickiej ulicy. „Poczekaj, dam ci rozgrzeszenie” – krzyknął odważny kapłan w stronę milicjanta, który oddawszy niecelny strzał, począł uciekać. Na początku 1948 r. do księdza przybył dowódca partyzancki Stanisław Pióro ps. Emir. Prosił o wsparcie duchowe dla ludzi ze swego oddziału. Rozmowa była bardzo przejmująca, bo wyszły w niej też wszelkie zagrożenia i tragedie, jakie czyhały na znajdujących się już kilka lat w konspiracji młodych ludzi. Pytania, jakie zadawał dowódca w imieniu swych żołnierzy, a zwłaszcza to, czy można odebrać sobie życie w sytuacji skrajnego zagrożenia, utwierdziły księdza w przekonaniu, że musi być wśród nich, że musi być dla nich nieustannym wsparciem duchowym. O decyzji przejścia do konspiracji powiadomił swego prowincjała. Na blisko rok trafił do lasu. Dzielił z żołnierzami trudy życia, ale też wraz z nimi cieszył się, że na Sądecczyźnie tworzą „skrawek niepodległej Polski”, jak określał to Marian Stanek, jeden z żołnierzy oddziału. Pełnił nie tylko posługę duszpasterską, ale także edukował i wychowywał młodych patriotów, których wojna i powojenna konspiracja pozbawiły normalnego życia. „W moich wykładach wyjaśniałem dowody na istnienie Boga, nieśmiertelność duszy, wartość czynów ludzkich, nagrodę i karę w życiu pozagrobowym, zarys ascetyki, czyli na czym polega istota życia wewnętrznego” – zeznawał w późniejszym śledztwie. W połowie 1948 r. żelazny pierścień wokół oddziału zaczął się zaciskać. Partyzanci ze swym kapelanem schronili się na Hali Łabowskiej. Działania operacyjne bezpieki były jednak bardzo intensywne, a samego księdza komuniści określali w raportach jako „przywódcę organizacji, którego bezwzględnie należy ująć”. Stało się to 2 lipca 1949 r., gdy na krótko przybył do Krakowa. Został brutalnie skatowany przez śledczych i wytoczono mu pokazowy proces, relacjonowany przez komunistyczne radio i prasę. Na sali sądowej do końca pozostał niezłomny, a słowa wypływające dumnie z jego ust były tak mocne i zarazem niebezpieczne dla oprawców, że podjęto decyzję o wycofaniu ich z akt sprawy! Znamy je ze spisanych relacji ludzi, którzy jako widownia tłumnie przychodzili na proces jezuity. „Ci młodzi ludzie, których tutaj sądzicie – mówił w ostatnim słowie oskarżonego – to nie bandyci, jak ich oszczerczo nazywacie, ale obrońcy Ojczyzny. Nie żałuję tego, co czyniłem. Moje czyny były zgodne z tym, o czym myślą miliony Polaków, tych Polaków, o których obecnym losie zdecydowały bagnety NKWD”. Gdy zaś usłyszał w finale parodii procesu wyrok śmierci dla siebie i swoich dwóch towarzyszy walki – Stefana Balickiego i Stanisława Szajny, stwierdził: „Cóż to jest śmierć? ... Wierzę, że każda kropla krwi niewinnie przelanej zrodzi tysiące przeciwników i obróci się wam na zgubę”. Został zamordowany strzałem w tył głowy na dziedzińcu krakowskiego więzienia na Montelupich 14 września 1949 r. i wrzucony do dołu śmierci na Rakowicach. Dopiero cztery lata temu zidentyfikowano jego doczesne szczątki i pochowano z należnymi honorami.

Męczennicy za wiarę i Polskę

Tą samą drogą szli też inni duchowni. Ksiądz Rudolf Marszałek jako kapelan wojskowy walczył w kampanii wrześniowej, broniąc Warszawy przed agresją niemiecką. Dwukrotnie udało mu się cudem wydostać z okupacyjnych kazamatów. Raz – gdy trafił jesienią 1939 r. na Pawiak, i ponownie – gdy w 1940 r., próbując przedostać się do wojsk polskich we Francji, trafił do więzienia w Wiedniu, a potem do KL Mauthausen-Gusen. W czasie okupacji, posługując w Bielsku, Dziedzicach i Bystrej Krakowskiej, tworzył struktury Organizacji Orła Białego, a po jej scaleniu z ZWZ-AK niósł wsparcie duchowe oddziałom partyzanckim na Podbeskidziu. W lipcu 1945 r. został kapelanem VII Okręgu Śląskiego Narodowych Sił Zbrojnych, stając się także kurierem dowództwa w relacjach z Brygadą Świętokrzyską NSZ, której szczęśliwie udało się przedostać do amerykańskiej strefy okupacyjnej. Poszukiwany przez bezpiekę przystąpił do oddziału partyzanckiego NSZ dowodzonego przez legendarnego Henryka Flamego „Bartka”. Działał na Żywiecczyźnie i Śląsku Cieszyńskim pod pseudonimem Opoka, bo dla żołnierzy był zawsze wsparciem i autorytetem. Pojmano go 12 grudnia 1946 r. Przeszedł brutalne śledztwo na Rakowieckiej, prowadzone przez osławionych oprawców Józefa Różańskiego i Adama Humera. Skazany na śmierć, został zamordowany „metodą katyńską” 10 marca 1948 r. Nie wiemy dotąd, gdzie komuniści wrzucili jego doczesne szczątki. Tropy prowadzą na cmentarz Służewiecki, więc pewnie kiedyś także ks. major doczeka się uroczystego pogrzebowego hołdu. Podobnie jak karmelita Kazimierz Łuszczyński, narodowiec, członek konspiracji niepodległościowej na Lubelszczyźnie. Dowodził Pogotowiem Akcji Specjalnych NSZ w Lublinie, za co został skazany na karę śmierci i stracony 24 maja 1946 r. Doczesne szczątki niezłomnego karmelity prawdopodobnie zostały wrzucone do bezimiennych dołów śmierci na warszawskiej Łączce i czekają na identyfikację.

To historie trzech spośród wielu kapłanów, którzy pomagali żołnierzom antykomunistycznego powstania. Mówił o nich w 2008 r. prezydent RP prof. Lech Kaczyński, gdy odznaczał pośmiertnie ks. Władysława Gurgacza Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Prezydent wskazywał, że „w imię miłości Boga i Ojczyzny” wybrali oni „los ludzi wyklętych przez komunistyczną propagandę i wyjętych spod prawa, nieustannie tropionych przez aparat bezpieczeństwa, zaciekle zwalczanych, a w razie aresztowania okrutnie torturowanych i skazywanych na śmierć”. I że „nie zawahali się pójść tą drogą, aż do samego końca”.

Niedziela. Magazyn 4/2024

Dystrybucja

W parafiach

W wersji elektronicznej

Zamów e-wydanie

Archiwum