Nie wyobrażamy sobie dziś katolickich kościołów, a zwłaszcza świątyń chrześcijan wschodnich, bez świętych obrazów. Wiele z nich jest nie tylko cennymi dziełami sztuki – słyną także jako cudowne. Tymczasem w VIII wieku rozpoczęła się walka z wizerunkami. Gdyby historia potoczyła się inaczej, dziś nasze świątynie byłyby zupełnie inne.
W pierwszym odruchu można pomyśleć, że walka z kultem obrazów była jakąś formą antychrześcijańskiej wrogości lub reakcji pogańskiej. Tymczasem u początków idei – w całej złożoności problemu – można dostrzec pewne słuszne zamiary. We wschodnim chrześcijaństwie kult wizerunków, zwłaszcza obrazów, był zdecydowanie mocniej osadzony w pobożności i liturgii, niż było to na Zachodzie. Dlatego też na Zachodzie nie dochodziło do takich nadużyć kultu ikon. Przesada w traktowaniu wizerunków jako uobecnienia przedstawionych na nich postaci polegała choćby na tym, że kapłani przed Komunią św. dodawali do kielicha zdrapaną z ikon farbę, a był nawet zwyczaj brania ikon za rodziców chrzestnych. Zacierały się zatem zdrowa pobożność i rozumienie roli wizerunków świętych, w którym jest wyraźna różnica między proskynesis (czyli okazaniem szacunku odnoszącym się do ikony i miejsc świętych) a latreia (czyli uwielbieniem należnym tylko Bogu). Tradycja traktowała posługujące się prostym językiem symboli ikony jako pomoc dla neofitów oraz nieznających pisma w zrozumieniu Ewangelii. Ikonę czczono jako swoiste miejsce uobecnienia się jej świętego prototypu (czyli przedstawionej na niej postaci), pośredniczące w dialogu z tym prototypem, ale ceniono także jej rolę w katechizacji. Tymczasem kult i praktyka czyniły ikony narzędziem magii i zabobonów. Sytuacja ta była jedną z przyczyn tego, co w historii teologii zyskało miano ikonoklazmu (obrazoburstwa) – ruchu walki z wizerunkami Jezusa, Maryi i świętych, którego nazwa bierze się od dwóch greckich słów: eikon – obraz i klásis – złamanie.
Islam i „czysta wiara”

Pełna treść tego artykułu
w wersji drukowanej
lub w e-wydaniu.