Zwycięstwo na polu walki, choć częstokroć rozstrzygało kwestie, których nie potrafiono lub nie chciano rozwiązać za pomocą innych politycznych narzędzi, nigdy nie było pełne, jeśli nie zostało wykorzystane także w wymiarze pozamilitarnym. Zwycięska walka – w zależności od epoki – z użyciem miecza, kopii czy działa, jeśli miała być prawdziwym sukcesem, sukcesem przesądzającym o czymś więcej niż fizyczne rozbicie wroga, obrona czy zdobycie ziem, zmiana, czasami chwilowa, układu sił, musiała okazać się także sukcesem propagandowym.
Dziś słowo „propaganda” ma jednoznacznie pejoratywny wydźwięk, wybrzmiewa w nim jakiś rodzaj kłamstwa i manipulacji. To wątpliwy wkład XX wieku w pojmowanie tego ważnego narzędzia społecznego oddziaływania, które ma swój źródłosłów w łacińskim terminie propagare, oznaczającym rozciąganie, rozszerzanie, krzewienie.
Samo zwycięstwo to za mało. Pełen sukces nie tylko oznaczał udowodnienie swej militarnej przewagi i odniesienie dzięki sile oręża konkretnych terytorialnych, ekonomicznych czy politycznych korzyści, ale także musiał wiązać się z jak najszerszym rozkrzewianiem wiedzy o wygranej, jej okolicznościach i ludziach, którzy za nią stali. Cóż bowiem ze zwycięstwa, niekoniecznie wszak militarnego, które nie zostaje przekute w sukces wizerunkowy, które nie rodzi powszechnie rozgłoszonej chwały zwycięzców.
Pełna treść tego artykułu
w wersji drukowanej
lub w e-wydaniu.