O tym, dlaczego nie ma Polski bez Kresowiaków, o ich głębokim patriotyzmie i „Małej Syberii” pod Warszawą z Joanną Aleksandrą Biniszewską rozmawia Łukasz Krzysztofka.
Łukasz Krzysztofka: Od 20 lat działa Pani w środowisku kresowym i pomaga mieszkańcom polskich Kresów. Jak zrodziła się u Pani ta pasja?
Joanna Aleksandra Biniszewska: Pochodzę z rodziny wileńsko-lwowskiej, wychowywała mnie babcia lwowianka, dlatego mam większy sentyment akurat do tej części przedwojennej Rzeczypospolitej, ale miłość do Kresów w ogóle wynosi się z domu. Samo podejście do ludzi również – bardziej otwarte, sympatyczne, wylewne. U nas tak było zawsze. Uważam, że Kresowiak będzie Kresowiakiem bez względu na to, w którym pokoleniu się urodzi.
Co szczególnie wyróżnia mieszkańców Kresów?
Jak było przed wojną – nie wiem, ale ludzie, z którymi się stykałam, zawsze byli dla mnie niezwykle otwarci i serdeczni. Cechą charakterystyczną, którą zauważyłam w tych pokoleniach, z którymi miałam do czynienia, jest niesamowita miłość do ojczyzny i ziemi rodzinnej. To są naprawdę niezwykli patrioci. W mojej rodzinie byli Francuzi, Tatarzy, Rosjanie, Czesi, Niemcy, ale wszyscy kochaliśmy Polskę, oddawaliśmy za nią życie, majątek. Moi przodkowie brali udział we wszystkich powstaniach, łącznie z gen. Łukaszem Biegańskim, który był asystentem Tadeusza Kościuszki w bitwie pod Racławicami. Moja babcia zawsze mówiła, że ojczyzny nie wybiera się dokumentami, tylko sercem.
Dlaczego pamięć o Kresach jest tak ważnym elementem polskiej tożsamości?
Pełna treść tego artykułu
w wersji drukowanej
lub w e-wydaniu.