Nie było w Kościele drugiego takiego zakonu ani organizacji, która obrosłaby w tyle legend i byłaby nieustannie pożywką dla popkultury, a nawet teorii spiskowych. Jej spoiwem jest wielka odwaga, ogromne bogactwo i mrok tajemnicy, a bohaterami są odziani w zbroję z mieczem przy pasie rycerze w białych płaszczach z czerwonym krzyżem – templariusze.
Ich początki, podobnie jak Joannitów czy Krzyżaków – Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, związane są z czasem krucjat. W przeciwieństwie jednak do Joannitów, którzy do dziś mają się całkiem dobrze pod szyldem Kawalerów Maltańskich, i w mniejszym stopniu zreformowanych gruntownie Krzyżaków, obecnych u naszych południowych sąsiadów – żadnego templariusza nigdzie na świecie, poza teoriami spiskowymi, dziś nie uświadczysz. Zakon zniknął z religijnej mapy Kościoła nagle i w dramatycznych okolicznościach, a do zniknięcia przyczyniły się głównie chciwość króla, słabość papieża i niechęć zmanipulowanej opinii publicznej, choć sami templariusze bez win nie byli – nie były one jednak takie ogromne i odrażające, jak im przypisywano.
Początki
Ich historia rozpoczyna się od jednego człowieka – Hugona z Payns i kilkunastu jego kompanów. Urodzony we Francji, właśnie w Payns, wiosce niedaleko Troyes, Hugon był jednym z pielgrzymów, których wielu w tym czasie przybywało do ustanowionego po I krucjacie Królestwa Jerozolimskiego. Hugon miał wtedy nieco ponad 40 lat. Droga z Europy do ziemi Jezusa była niebezpieczna. Nie wszystkim udawało się tam dotrzeć, nawet jeżeli odwagi i wytrwałości dodawała religijna egzaltacja właściwa dla jego czasów. Na miejscu też nie było spokojnie, bo pielgrzymi zmierzający do ziemi Chrystusa byli łatwym łupem dla muzułmańskich rabusiów. Ich ciałami były usłane szlaki pielgrzymie. W twardej, pustynnej ziemi ryzykowne było kopanie grobów, gdyż wróg mógł się zjawić w każdej chwili. To była główna przyczyna tego, że Hugon i jego kompani najpierw stworzyli zalążek konfraterni, ślubującej ochronę pielgrzymów. Później nadano konfraterni oficjalne ramy oraz nazwę: Zakon Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona; to od tego, że główna jerozolimska siedziba zakonu mieściła się na Wzgórzu Świątynnym, co podkreślało jeszcze bardziej ich znaczenie.
Ojciec chrzestny zakonu
Do rozwoju zakonu, innego niż wszystkie inne w Kościele, przyczynił się „normalny” zakonnik – św. Bernard z Clairvaux. W XII wieku, kiedy żył, należał do największych intelektualistów w Europie. Był także osobą szalenie wpływową. Miał posłuch u arystokracji, królów i papieża. To jego uznaje się za ojca chrzestnego zakonu – akuszera templariuszy. Bernard był młodszy od Hugona o 20 lat. Nie wiedział o istnieniu Hugona ani o nowym bractwie religijnym, które powstało w Jerozolimie, póki nie napisał do niego listu, licząc oczywiście na wsparcie, król Baldwin II. Bernardowi spodobało się, że ideały, którymi mieli się kierować rycerze świątyni, były bardzo bliskie odnowionemu ruchowi monastycznemu, niestrudzenie promującemu w chrześcijańskim świecie ubóstwo, posłuszeństwo i wyrzeczenie się dostatków. Nie bez znaczenia był też fakt, że pierwsi templariusze pochodzili z Szampanii – regionu, w którym także było opactwo z Clairvaux. Poparcie św. Bernarda doprowadziło do uznania zakonu przez Kościół, najpierw na synodzie lokalnym w 1129 r., a 10 lat później na poziomie Kościoła powszechnego. Wtedy to Innocenty II wydał pierwszą bullę nadającą przywileje templariuszom, która zapewniała „ochronę i kuratelę Stolicy Apostolskiej po wsze czasy”.
Złoty czas templariuszy
Okazało się jednak, że były to słowa na wyrost – ale po kolei. Templariusze rozwijali się szybko. Byli dzielnymi i szanowanymi rycerzami. Jak ognia bali się ich muzułmanie, traktując jak najbardziej wymagających przeciwników. Wraz z tym ich sława rozchodziła się po Europie, a entuzjazm czasu krucjat otwierał skarbce najmożniejszych, którzy choćby w ten zastępczy sposób pragnęli uczestniczyć w obronie Ziemi Świętej przed niewiernymi. Przekazywano im pieniądze. Nadawano ziemię. Budowali twierdze i klasztory w całej Europie. Trafili nawet do Polski. O ile wspominany przez Jana Długosza pobyt templariuszy w Opatowie jest najpewniej legendą, o tyle nadania Henryka Brodatego (za namową małżonki – św. Jadwigi) i Władysława Odonica są już faktem. W Chwarszczanach w województwie zachodniopomorskim do dziś zachowała się kaplica jednej z komandorii templariuszowskich. Tak było – z różnym natężeniem – do połowy XIII wieku. Druga połowa tego stulecia była walką o przetrwanie templariuszy w Ziemi Świętej. Były to dziesięciolecia nieustannego cofania się pod naporem muzułmanów. Spowodowane to było przede wszystkim rosnącym brakiem zainteresowania dla ruchu krucjatowego w Europie. Zamorze coraz częściej było pozostawione samo sobie, co wcześniej czy później musiało się skończyć tak, jak się skończyło, a czego ostatnim akordem był upadek Akki (1291).
Spisek króla
Jakub de Molay przebywał w tym czasie na Cyprze, który po upadku Królestwa Jerozolimskiego stał się główną bazą templariuszy i gdzie oczekiwali na zorganizowanie kolejnej krucjaty, która odbiłaby utracone ziemie i przywróciła sens istnienia zakonu. De Molay miał w tym czasie ok. 50 lat. W zakonie spędził połowę swego życia. W 1292 r. został nowym i ostatnim mistrzem zakonu. Jego panowanie nad organizacją upłynęło pod znakiem starań o zorganizowanie nowej wyprawy. Zdawało mu się, że są nawet na to widoki. Niestety, były to tylko złudzenia. Parol, może nawet nie na niego, ale na templariuszowskie skarbce i ziemie, zagiął będący w poważnych kłopotach finansowych król Filip Piękny, bezwzględny władca, uwielbiający polowania. Tym razem „zapolował” na templariuszy. Bez wiedzy papieża Klemensa V kazał aresztować wszystkich templariuszy we Francji. Dokonano tego 13 października 1307 r. Zarzuty? Oskarżenia o niemoralność i herezje. Nie próbowano nawet zbierać dowodów. Wystarczało przyznanie się do winy, a o to przy stosowanych torturach było łatwo. Papież próbował jeszcze dyplomatycznie przejąć śledztwo pod swoją władzę, ale mu się to nie udało. Opinia publiczna zręcznie zasypywana strasznymi zeznaniami stanęła za królem, co przypieczętowało los zakonu. Śledztwa trwały kilka lat. Nawet początkowo przychylni templariuszom władcy z Anglii czy Aragonii, którzy nie wierzyli początkowo w bzdurny przekaz płynący z machiny propagandowej francuskiego władcy, przyłączyli się ostatecznie do głównego nurtu, uznając, że czas templariuszy minął. I rzeczywiście minął. Stało się to na soborze w Vienne, rozpoczętym w październiku 1311 r. Orzeczenie w sprawie templariuszy, bądź co bądź zakonu Kościoła, wydano 22 marca 1312 r. Nie bez znaczenia było, że 30 km od miejsca obrad stacjonowały wojska króla Francji, który domagał się rozwiązania zakonu. Sygnał był jasny. Klemens V był francuskim papieżem – wybrano go we Francji i rezydował we Francji – musiał więc słuchać francuskiego króla. Jakuba de Molay spalono na stosie w Paryżu w 1314 r. W tym samym roku zmarł król Filip.
Templariusze żywi
Mit templariuszy tworzył się jeszcze za czasów istnienia zakonu. Rycerzom poświęcano sporo miejscach w kronikach. Zajmowali się nimi poeci. Dramatyczne wydarzenia z początku XIV wieku nie zniszczyły bogatej już wtedy narracji, ale ją jeszcze wzmocniły, czego mamy wyraz po dziś dzień w literaturze, filmie, grach komputerowych oraz wśród wyznawców spiskowych teorii i poszukiwaczy skarbów. Jedni wierzą, że templariusze rządzą światem, drudzy zaś poszukują m.in. ukrytego przez nich Świętego Graala.