O tym, jak wyglądał pielgrzymi szlak w ubiegłym wieku oraz jak pielgrzymowanie wygląda współcześnie, rozmawiamy z o. Melchiorem Królikiem.
Krzysztof Kołaciński: Jest Ojciec najbardziej doświadczonym pielgrzymem spośród jasnogórskich paulinów. Jak rozpoczęła się Ojca przygoda z pielgrzymkami?
O. Melchior Królik, paulin: Do swojej pierwszej pielgrzymki zostałem przymuszony. Byłem wtedy diakonem na ostatnim roku studiów na krakowskiej Skałce. Ojciec prefekt poinformował mnie, że przeor zażyczył sobie dwóch kleryków do pomocy przy grupach pielgrzymkowych. Nie miałem bladego pojęcia, jak się to wszystko odbywa. Poszedłem więc do przeora i mówię, że nie mogę, że nie dam rady przejść tak długiej trasy, że jestem niski i zgubię grupę… – szukałem wielu wymówek. Przeor był jednak niewzruszony. – Taka jest wola nieba, odmaszerować – tak mi powiedział. Trzy razy do niego przychodziłem i nie uległ…
W czasie tej pielgrzymki trzeba było mieć siłę, przecież w 1959 r. nie było jeszcze nagłośnienia. Dopiero w 1960 r. prymas Stefan Wyszyński przywiózł z Watykanu tuby nagłaśniające.
To prawda. Pierwsza tuba, przywieziona właśnie z Rzymu przez prymasa Wyszyńskiego, była na wyposażeniu Jasnej Góry, a przeorem klasztoru był wówczas o. Anzelm (Radwański – przyp. red.) . Poprosiłem go, czy nie mógłby mi jej pożyczyć na czas pielgrzymki. Ależ to był sprzęt! Nawet milicja nie miała takiego nagłośnienia! Kiedy go wiozłem w czarnym pokrowcu, ludzie pytali, co to jest. Mówiłem, że to sprzęt do badania sumienia, i naciskałem spust przy ustniku, a sprzęt zaczynał piszczeć. Mówiłem wtedy: – O, ma siostra/brat nieczyste sumienie. Do spowiedzi! Na początku bałem się go używać, zdecydowałem się dopiero w Tarczynie. Zrobiłem test. Ustawiłem swoją grupę – ponad trzysta osób – w szeregu i mówię: – Uwaga! Uwaga! Tu radiostacja grupy! Kto słyszy, proszę podnieść rękę. Podnieśli wszyscy. Myślałem, że z radości zawału dostanę...
Co było największą trudnością dla pielgrzymów? Zakładam, że obuwie? W PRL załatwienie dobrych butów nie było przecież proste.
Takich sytuacji było sporo. Ale byli też tacy, którzy szli całą drogę boso. W mojej grupie był pan inżynier Kozioł. W czasie wojny stał przed niemieckim plutonem egzekucyjnym. Miał być rozstrzelany. Przed wykonaniem wyroku modlił się do Matki Bożej, prosząc o cudowny ratunek. Nim żołnierze nacisnęli spust, otrzymali rozkaz od starszego stopniem, by wyroku nie wykonywać w tej chwili. Ostatecznie inżynier przeżył wojnę, a w ramach podziękowania całą pielgrzymkę chodził boso. Niektórzy pielgrzymi w ramach ekspiacji nakładali na siebie dodatkowe trudy, np. szli tylko o chlebie i wodzie, ale akurat tych praktyk zakazywaliśmy.
Dlaczego?
Ponieważ objadali innych pielgrzymów.
Jakie są największe różnice między pierwszą Ojca pielgrzymką a tą ostatnią, z 2022 r.?
Cóż, teraz jest zdecydowanie łatwiej. Dziś pielgrzymi często są asekurowani, np. przez rodzinę, która samochodem jedzie nieopodal. Kiedyś z wiadomych względów tak nie było. No i ubiór. Kiedy zaczynałem pielgrzymować, obowiązywał odpowiedni strój: długie spodnie i rękawy, kobiety nie odsłaniały dekoltu. Dziś niektórzy potrafią iść w samych spodenkach. Księża również inaczej pielgrzymowali. Obowiązkowo trzeba było np. nosić biret, na rzemieniu mieliśmy umocowany chlebak, w którym znajdowały się śpiewnik i skarpety na zmianę. Każdy miał także metalowy rondelek do nabierania wody z beczek wystawianych przez ludzi na trasie pielgrzymki. Urok tych czerpaków był taki, że kiedy była odprawiana Msza św. w kościele, to nie trzeba było używać dzwonków – dźwięk metalu uderzającego o posadzkę skutecznie je zastępował. No i o prządek było łatwiej...
A czy dziś pielgrzymi są bardziej niesforni niż w ubiegłym wieku?
Niesforni byli wtedy i teraz tacy są, tylko że wtedy mogliśmy sobie z nimi lepiej radzić. Widzi Pan, szli czasem tacy – nie wiem, czy po prostu smykowaci czy podstawieni przez komunistów – co przed postojem wyprzedzali całą pielgrzymkę i zjadali to, co było przygotowane dla wszystkich. Ogólnie źle się zachowywali. Wprowadziłem więc w swojej grupie takie dość staroświeckie metody wychowawcze...
Brzmi ciekawie. Co groziło takiemu buńczucznemu pielgrzymowi?
Dawałem zawsze dwa ostrzeżenia. Pierwsze, drugie i… – jeden, jak zapyskował, to go wzięliśmy na bok i maszynką przez środek głowy przejechaliśmy! Raz nawet dziewczynie się dostało. Taka kara mogła wyglądać dość okrutnie, ale była skuteczna, zmniejszała liczbę smyków – przynajmniej w mojej grupie.
Ci niesforni pielgrzymi mogli być podstawieni przez komunistów. Ruch pielgrzymkowy nie był miły władzy... Jak bezpieka utrudniała w tamtym czasie pielgrzymowanie?
Dokuczali cały czas. W jednej pielgrzymce zasadzili się na nas już drugiego dnia po wymarszu. Liczyli, ilu księży sprawowało Eucharystię. Następie w czasie marszu wyławiali nas z tłumu, legitymowali i wzywali na kolegia. Najgorszy był chyba jednak 1963 r.
Wtedy wybuchła epidemia ospy we Wrocławiu.
Tak. Departament ds. wyznań wezwał wtedy bp. Zygmunta Choromańskiego i wydał mu polecenie, by w tym roku pielgrzymki nie organizować. Argumentowano to tym, że istnieje ryzyko poniesienia epidemii dalej. Biskup Choromański odpowiedział władzy, że to nie leży w jego kompetencjach, że tylko prymas może podjąć taką decyzję. Prymas, oczywiście, takiego zakazu nie wydał. Ksiądz biskup skontaktował się z przeorem Jasnej Góry – o. Tadeuszem Kubikiem i powiedział, że w tym roku władze nie chcą dać pozwolenia na pielgrzymkę, „ale co wy z tym zrobicie, to już wasza sprawa”. Oczywiście, tymi słowami dał nam zielone światło.
Domyślam się, że nie była to jednak łatwa sprawa. Było nie było, to już obywatelskie nieposłuszeństwo.
Dla nas było oczywiste, że pielgrzymka iść musi. Mieliśmy się wraz ze współbraćmi pomodlić, by generał wyraził zgodę. Byliśmy w szoku, gdy sam do nas przyszedł i powiedział, byśmy szli. – Ludzie sami i tak pójdą, ale gdy zobaczą, że księży wśród nich nie ma, to co oni sobie o nas wtedy pomyślą? – argumentował.
Czy ruch pielgrzymkowy bardzo się zmienił po upadku komuny?
Na pewno. Nie było już takich incydentów. Wielkie wzmożenie pielgrzymkowe miało zawsze miejsce w czasie pielgrzymek św. Jana Pawła II do Polski. Jednego roku zgłosiło się aż 55 tys. osób! Serce się radowało. Dzięki temu, że można było już maszerować bez obaw, bez tych potyczek z władzą, można było skoncentrować się na tym, co stanowi istotę pielgrzymowania: na modlitwie, na Różańcu, na przygotowaniu rekolekcji.