Rozmowa

Tajemnice matki świętego

Józefina Korpyś
Redaktor

Marianna Popiełuszko, matka ks. Jerzego, była kobietą wyjątkową. Czy również ona, podobnie jak matki innych świętych, np. Monika z Tagasty – matka św. Augustyna czy Zelia Martin – matka św. Teresy z Lisieux, zostanie wyniesiona na ołtarze? Postać tej prostej wiejskiej kobiety przybliża dr Milena Kindziuk, autorka biografii bł. ks. Jerzego oraz jego matki Marianny.

Józefina Korpyś: Przeprowadziła Pani wiele rozmów z Marianną Popiełuszko. Pamięta Pani pierwsze spotkanie?

Dr Milena kindziuk: Tak, było to ponad dwadzieścia lat temu, w domu państwa Popiełuszków w Okopach. Matka ks. Jerzego przelewała akurat na podwórku mleko w bańki. Gdy mnie zobaczyła, przerwała pracę, zaparzyła herbatę, przyniosła drożdżowe ciasto własnej roboty i zaczęła rozmawiać. Opowiadała o swoim życiu, o synu, jego dzieciństwie, młodości. Gościnność, otwartość i prostota były zadziwiające.

Wiemy, że jej życie nie było łatwe, wypełniały je też osobiste dramaty. Czy wobec tego była pogodną kobietą?

Tak, miała niesamowite poczucie humoru. Pamiętam, gdy w kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu nuncjusz apostolski abp Celestino Migliore zapytał ją kiedyś, ile ma lat, ona – dziewięćdziesięcioletnia wtedy – odpowiedziała: „Tyle lat, ile zim. Kobiety się o wiek nie pyta!”. Była duszą towarzystwa, chętnie nawet opowiadała dowcipy. Pamiętam, gdy kiedyś dyskusja wśród wielu osób z jej udziałem potoczyła się w kierunku roli kobiet w Kościele, Marianna Popiełuszko wtrąciła nieoczekiwanie: „A kto powiedział światu, że Pan Jezus zmartwychwstał? Nie kobiety?! Widzicie, że kobiety są potrzebne!”. Innym razem, gdy przy stole wśród gości zapadła niezręczna cisza, pani Marianna oznajmiła: „Wszyscy mówią, nikt nie słucha! Wszyscy słuchają, nikt nie mówi!”. I w ten sposób rozładowała atmosferę, a wszyscy wybuchnęli śmiechem.

Kto w domu Popiełuszków grał pierwsze skrzypce, Marianna czy Władysław?

Zdecydowanie pani Marianna, miała silniejszą osobowość, chociaż – jak wynika z relacji rodziny ks. Jerzego – oboje rodzice jednakowo troszczyli się o wychowanie dzieci i przekazanie systemu wartości. „Babcia była bardziej medialna, dlatego pewnie o niej więcej było słychać niż o dziadku” – usłyszałam kiedyś od Marka Popiełuszki, bratanka ks. Jerzego.

W trakcie rozmów z tą skromną kobietą miała Pani sposobność nie tylko wsłuchiwać się w jej słowa, ale także dobrze jej się przyjrzeć, wpatrywać się w jej oczy – które przecież są zwierciadłem duszy. Jak scharakteryzowałaby Pani tę kobietę z Okopów?

Na pewno była silna psychicznie, wymagająca i stanowcza jako matka, wiem, że niekiedy bywała też apodyktyczna. „Jak powiedziałam, że tak ma być, to musiało tak być i już, dzieci musiały słuchać!” – mówiła.

Mama ks. Popiełuszki była kobietą wyjątkową. Wiodła proste życie, które upływało w rytmie naturalnego porządku rzeczy. Gdy patrzyłam na jej pooraną zmarszczkami twarz oraz na jej zniszczone dłonie, od razu wiedziałam, że jest to mocno spracowana kobieta, doświadczona trudami życia. Przypomnijmy: urodziła pięcioro dzieci. Gdy była młodą mężatką, umarła jej prawie dwuletnia córeczka. Pod koniec wojny Rosjanie zamordowali jej młodszego brata, którego bardzo kochała. Następnie musiała pochować 37-letniego syna – kapłana. Wkrótce potem nagle odeszła jej synowa, która osierociła troje małych dzieci, pani Marianna je wychowywała, zastępując im matkę. Wraz z upływem lat przeżywała kolejne tragedie, nagle zmarł jej osiemnastoletni wnuk, potem pochowała 49-letniego męża jednej z wnuczek, 42-letniego męża drugiej wnuczki. W końcu po 60 latach małżeństwa musiała pogodzić się ze śmiercią swojego męża Władysława, którego bardzo kochała. Mimo wszystko, gdy zapytałam ją kiedyś, jak postrzega swoje życie, stwierdziła bez wahania: „ Moje życie było dobre”. Odpowiedziałam: „Dobre, ale chyba trudne...?”. A pani Marianna na to: „ A co, ty bez krzyża do Nieba chciałaś się dostać? Tam dobrze, gdzie nas nie ma! I radość, i cierpienie pochodzą od Boga. Ja mam spokój w duszy, bo wszystko przyjmuję z ręki Boga: czy cierpienie, czy ból, czy biedę. Jak nie akceptujesz życia, jakie masz, to nie znajdziesz spokoju”.

Ta riposta mówi o niej właściwie wszystko.

No właśnie, jakie miejsce w życiu pani Marianny zajmowała wiara?

Była dla niej czymś naturalnym, zupełnie oczywistym. Pamiętam, jak mówiła: „Skoro tylko wstaję z rana, natychmiast wołam do Pana: Niechaj będzie pochwalony Jezus Chrystus uwielbiony!”. Uczyła dzieci: „Kochaj sercem i czynami, będziesz w Niebie z aniołami”. Jej dewiza zaś brzmiała: „Tak jak jest – tak jest dobrze. Pan Bóg przecież wie, co robi”. Po prostu ufała Jezusowi i takiej postawy uczyła swoje dzieci. Codziennie odmawiała z nimi na kolanach cały pacierz, pilnowała, by w każdą niedzielę (pięć kilometrów pieszo przez las) chodziły do kościoła razem z rodzicami. „Tylko chory zostawał w domu” – tłumaczyła.

Swą wiarę – w moim przekonaniu heroiczną – najpełniej objawiła chyba po zamordowaniu ks. Jerzego, kiedy przebaczyła jego mordercom. Stwierdziła wtedy publicznie: „Niech im Pan Jezus daruje. Najbardziej bym się cieszyła, żeby oni się nawrócili. Ja już im przebaczyłam”.

Co nie znaczy, że po męczeństwie ks. Popiełuszki nie cierpiała jako matka. „Śmierć dziecka to kamień na całe życie, ta rana zawsze jest i będzie” – mówiła. Nie było w niej jednak nienawiści. „Maryja też stała pod krzyżem, starałam się być jak Ona” – podkreślała po latach. Nie rozstawała się też z różańcem, przez całe życie codziennie przeplatała jego paciorki. „To moja drabinka do Nieba” – wyznała mi kiedyś.

Trzeba też wspomnieć, że matka ks. Jerzego była patriotką, dla niej Ojczyzna była niemal tak samo ważna jak wiara – takie też przekonanie wyniósł z domu ks. Jerzy, który przecież odprawiał w stanie wojennym słynne Msze za Ojczyznę.

Jak opisałaby Pani relację między Marianną a jej synem, ks. Jerzym?

Nie ulega wątpliwości, że wywarła ona wielki wpływ na ks. Jerzego. Kształtowała jego osobowość, a przede wszystkim wiarę. Od najmłodszych lat jej syn – przyszły kapłan – czerpał z wartości, które wpajała mu matka, to dzięki niej wiara w Boga była dla niego czymś naturalnym i oczywistym. Takim darem, za który nie zawahał się oddać życia.

Chyba najwięcej o swym synu Marianna Popiełuszko powiedziała podczas zeznań, które jako matka złożyła w 1997 r. w czasie przesłuchania przed Trybunałem Beatyfikacyjnym w Warszawie. W historii Kościoła zresztą jest to ewenement, że matka była przesłuchiwana w procesie beatyfikacyjnym swego syna. Opowiadała o jego dzieciństwie, szkole, powołaniu, seminarium duchownym i o „prześladowaniu ks. Jerzego z powodu praktyk religijnych”, jakiego doznał podczas odbywania służby wojskowej, o czym – jak zeznawała – dowiedziała się „od jego kolegów”. Była świadoma, co wtedy przeszedł, ale też jaki miał wpływ na innych: „Koledzy syna wyznali mi, że był dla nich duchowym przywódcą i podtrzymywał ich w powołaniu do kapłaństwa”. Opowiadała także o jego pracy duszpasterskiej na Żoliborzu, o Mszach za Ojczyznę, o prześladowaniach. Podkreślała: „Jako matka mogę powiedzieć, że w ks. Jerzym było dużo ufności. W różnych trudnościach i doświadczeniach polecał się Bogu i Jemu ufał. Swoją ufność wyrażał w modlitwie. Stwierdzam, że był człowiekiem pełnym zaufania Panu Bogu. Nie zauważyłam u niego żadnych aktów desperacji”. Dostrzegała u swego syna postawę wiary i ufności wobec Boga, a także ogromną miłość do ludzi i gotowość do ofiary.

Wreszcie – z pełnym przekonaniem stwierdzała, że śmierć jej syna nie była „przejawem zwykłej zbrodniczej działalności, ale wyrazem nienawiści do wiary i do Kościoła. Syn Jerzy był tylko ofiarą tej nienawiści”. Dodała: „Mordercy nie z synem, tylko z Bogiem walczyli. Przecież oni uderzyli nie w Popiełuszkę, ale w sutannę. Uderzyli w cały Kościół”.

W tych zeznaniach Marianny Popiełuszko widać też całe nauczanie ks. Jerzego zawarte w jego homiliach, znanych nie tylko w Polsce, ale tłumaczonych też na inne języki. Można postawić pytanie: kto uczył się od kogo: syn od matki czy także matka od syna? Najpewniej oboje uczyli się w szkole jedynego Mistrza i Zbawiciela.

Na zakończenie swych zeznań w procesie beatyfikacyjnym Marianna Popiełuszko stwierdziła, że z perspektywy męczeństwa pełniej widzi swego syna: „Wtedy zrozumiałam, że on już za życia był święty”.

Czy ona także za życia była święta? Czy Kościół wyniesie kiedyś na ołtarze Mariannę Popiełuszko?

Na pewno w opinii świętości umarła – znamienne, że 19 listopada 2013 r., czyli dziewiętnastego dnia miesiąca, tak jak ks. Jerzy. Dobrze pamiętam żegnające ją tłumy ludzi – czytałam wtedy w kościele w Suchowoli lekcję podczas Mszy św. żałobnej i patrząc od ołtarza, miałam wrażenie, jakby przy jej trumnie obecna była cała Polska. Mieszkańcy Suchowoli mówili, że takiego pogrzebu jak Marianny Popiełuszko nie było jeszcze na całym Podlasiu. Grała orkiestra, biły kościelne dzwony, tłumy ludzi zarówno w samej świątyni, jak i na zewnątrz, na placu przed świątynią, w okolicznym parku, na szosie, na polnych dróżkach. Jedynie telebimy pozwalały uczestnikom pogrzebu obserwować, co dzieje się w środku. W pewnym momencie z głośników rozległ się tekst telegramu kondolencyjnego od papieża Franciszka: „Świętość ludzi rodzi się przez cierpliwe podejmowanie codziennych trudów. Świętej pamięci Marianna podjęła ten trud, wychowując dzieci i otaczając matczyną opieką swoją rodzinę”.

Czy mogła przypuszczać, że będzie ją żegnał sam Ojciec Święty? Zapewne roześmiałaby się serdecznie, gdyby jej ktoś o tym powiedział, i z właściwym sobie dystansem stwierdziłaby, że to przecież nie ma żadnego znaczenia, bo „najważniejsze w życiu to kochać Boga i Boga mieć na pierwszym miejscu”. W ten sposób pouczała przecież szczerze jednego z biskupów, czego byłam świadkiem! Z pewnością z dystansem spoglądała z góry również na dalszą część ceremonii pogrzebowej, na sztandary, flagi biało-czerwone, chorągwie, wieńce i kwiaty. Stosy kwiatów. Na przedstawicieli parlamentu, premiera, prezydenta. Może najbliżsi byli jej zwykli ludzie, stoczniowcy, górnicy, hutnicy, lekarze, pielęgniarki, nauczyciele, setki ludzi, którzy po Mszy pogrzebowej kilka kilometrów, polnymi, błotnistymi drogami, przy lesie, odprowadzali ją na wieczną wartę.

Dobrze pamiętam, gdy po śmierci matki ks. Jerzego o. Gabriel Bartoszewski, kapucyn, wicepostulator procesu beatyfikacyjnego ks. Popiełuszki, powiedział do mnie: „Proszę trzymać wszystkie materiały zgromadzone do książki Matka świętego. Przydadzą się w procesie beatyfikacyjnym!”.

Mam nadzieję, że Kościół wyniesie na ołtarze Mariannę Popiełuszko.

Niedziela. Magazyn 6/2024

Dystrybucja

W parafiach

W wersji elektronicznej

Zamów e-wydanie

Archiwum