Z lokalnego dziedzictwa

Pomnik w miejscu wielu historycznych znaczeń

Piotr Sutowicz
Historyk, publicysta, zastępca redaktora naczelnego kwartalnika Civitas Christiana

Spacerujący po wrocławskiej Wyspie Tumskiej i jej przyległościach natrafi na pomnik kard. Bolesława Kominka...

Skwerek, na którym stoi pomnik, nosi imię Stefana Wyszyńskiego. Za „plecami” kard. Kominka jest kościół Najświętszej Maryi Panny na Piasku, a przed nim, już za Odrą – kościół św. Marcina, świątynia, w której przed wojną modlili się mieszkający w Breslau Polacy. To wszystko się ze sobą łączy i ma kapitalne znaczenie.

„Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”

Bolesław Kominek zasłużył na swoje miejsce w historii Polski. W stolicy Dolnego Śląska pamięta się o nim: jest wspomniany pomnik, są również inne upamiętnienia, jak choćby biegnąca z drugiej strony Ostrowa ulica, której ten rządca wrocławskiego Kościoła patronuje.

Twórcy rzeczonego pomnika, a właściwie pewnie jego zleceniodawcy uznali za słuszne w sposób szczególny upamiętnić jedno zdanie z listu biskupów polskich „do niemieckich braci w Chrystusie”, wystosowanego przez episkopat Polski z soborowego wtedy Rzymu 18 listopada 1965 r. Na postumencie umieszczono słynny fragment: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Już w momencie, kiedy list opublikowano, akurat ten fragment wywołał gwałtowną reakcję władz PRL, które rozpoczęły w mediach nagonkę na polskich biskupów, szczególnie na prymasa Wyszyńskiego oraz na wrocławskiego arcybiskupa, który – co tu ukrywać – był tego fragmentu co najmniej inicjatorem. Patrzenie na to zdanie bez kontekstu wzbudziło wiele nieporozumień i o to chyba władzom chodziło szczególnie, jeżeli zaś do tego dodamy fakt, że episkopat niemiecki nie był mentalnie na takie słowa przygotowany, to uzyskamy pełnię sytuacji, która wystąpiła w latach 1965-66. Tymczasem rzecz cała oprócz podtekstu typowo chrześcijańskiego, związanego z dodatkową okolicznością obchodów 1000-lecia chrześcijaństwa w Polsce, była ruchem o charakterze akcji międzynarodowej o dużej wymowie, na którą polskie władze na pewno nie były wtedy gotowe. Niemniej wydaje się, że czasem nawet PRL-owska dyplomacja wykorzystywała niektóre echa listu do celów polityki polskiej. Mówiąc wprost – odegrał on pozytywną rolę w ciągu kilku najbliższych lat. Ale – po kolei.

Linia postępowania

Bolesław Kominek urodził się 120 lat temu w miejscowości Radlin (obecnie miasto). Jest on kolejną w szeregu postaci, które wpisały się w wielki mentalny powrót Górnoślązaków do polskości. Po latach kardynał wspominał, jak ten proces się dokonywał, opisywał w swych relacjach napięcia między Polakami a Niemcami, ale umiał wznieść się poza pewne schematy i podkreślać, że Niemcy też byli różni. Przyszły purpurat czuł się polskim patriotą, ale był katolikiem, którego rzeczywistość uczyła, że rzeczy nie są oczywistymi. Dodatkowym bodźcem i doświadczeniem kształtującym powojenną postać ks. Kominka była też II wojna światowa i jego spotkanie z hitlerowskim antypolskim totalitaryzmem, ale nawet w tamtych latach spotykał Niemców, którzy nie patrzyli na niego jak na wroga; na pewno był to wynik duszpasterstwa, jakie prowadził przed wojną, kiedy to nie odsunął się od Niemców-Górnoślązaków, którzy na obszarze diecezji katowickiej pozostali.

Nowa rzeczywistość

Fakt, że po wojnie cały obszar Śląska znalazł się w polskich rękach, był dla ks. Kominka faktem, na który jako Polak patrzył z zadowoleniem. Jego rola w chwilach zasadniczych też była nie do przecenienia, to on obok ks. inf. Karola Milika był tym kapłanem, który 30 sierpnia 1945 r. we wrocławskim klasztorze Sióstr Urszulanek z rąk niemieckiej kapituły przejął władzę kościelną nad diecezją, za chwilę zaś został administratorem apostolskim jej opolskiej części. Tu też dał do zrozumienia, że rolą Kościoła jest nie tylko integracja nowo przybyłych repatriantów z dawnych Kresów czy innych części Polski, ale także jednczenie ich z mieszkańcami dotychczasowymi, czyli autochtonami, którzy żyli tu od pokoleń. Powojenna rzeczywistość nie sprzyjała takiej działalności, a uproszczony obraz antagonizmu Polak – Niemiec, gdzie nie było miejsca na kompromisy, nie wspierał procesu polonizacji tej grupy. Jego postawa siłą rzeczy spotykała się ze sprzeciwem. Dla Niemców, którzy nie godzili się z nową rzeczywistością i kwestie normalizacji polskiej władzy, w tym także stabilizacji kościelnej, traktowali wrogo, był polskim nacjonalistą. Polacy zaś, w tym ci, którzy od Niemców wycierpieli wiele zła, jego postawę jako duszpasterza właśnie w odniesieniu do tych, których świadomość narodowa wydawała się Polakom niejasna, traktowali jako proniemiecką. Do tego szybko dołączyły napięcia państwo – Kościół, generowane przez komunistyczną władzę, która choć deklarowała się jako internacjonalistyczna, to jednak – jak starsi pamiętają, a młodzi mogą sobie poczytać – lansowała swój własny model topornego PRL-owskiego nacjonalizmu, który w żaden sposób nie odwoływał się do dorobku przedwojennych polskich twórców tej doktryny. Jednym słowem, ks. Kominek znalazł się w okresie stalinizmu między młotem a kowadłem, spadły na niego prześladowania, które na kilka lat wyeliminowały go praktycznie z duszpasterstwa, a tym bardziej z wpływu na kształtowanie kościelnej polityki.

Nowy etap

Co prawda już w 1951 r. ks. Kominek został przez Piusa XII powołany do zarządzania diecezją wrocławską, ale władzę mógł objąć dopiero 1 grudnia 1956 r. Można powiedzieć, że oprócz duszpasterstwa od początku jego troską była właśnie próba regulacji ciągle prowizorycznych struktur kościelnych. Z jednej strony Kościół w Polsce był za tę prowizoryczność atakowany przez propagandę komunistyczną, z drugiej zaś wszelkie próby wychodzenia na zewnątrz z sugestiami rozwiązania zagadnienia spotykały się z wrogą reakcją środowisk niemieckich i tych samych polskich mediów oraz władz. List z 1965 r. był tego doskonałym przykładem. A jednak myśl, którą zapoczątkował, zakiełkowała w środowiskach niemieckich intelektualistów i części polityków, klimat wokół granic zachodnich się zmieniał. Porozumienie polsko-RFN-owskie, podpisane 7 grudnia 1970 r., o uznaniu granic było jednym z efektów listu, od tego zaś wydarzenia nie trzeba było czekać długo na decyzję Stolicy Apostolskiej, która w 1972 r. uregulowała status diecezji polskich. Tego wszystkiego arcybiskup dożył, a przed śmiercią, która nastąpiła 10 marca 1974 r., mógł się jeszcze ucieszyć z kreacji kardynalskiej. Swą aktywnością pomógł wygrać dla Polski ziemie zachodnie i dziś z pomnika może z uśmiechem spoglądać na bawiące się obok Odry dzieci. A napis na cokole pomnika? Polityczny czy niepolityczny – na pewno swe miejsce w historii to zdanie ma.

Niedziela. Magazyn 3/2023

Dystrybucja

W parafiach

W wersji elektronicznej

Zamów e-wydanie

Archiwum