Z lokalnego dziedzictwa

Pęknięte serca

Julia Saganiak
Redaktor

„Niemowląt było około 30. Pamiętam, że 6 z nich zmarło w krótkim czasie, bo w ciągu tygodnia od przywiezienia. Reszta dzieci zginęła w ten sposób, że wrzucono je do ścieku z gorącą wodą” – czytamy w zeznaniach byłych więźniów obozu koncentracyjnego dla polskich dzieci w Łodzi.

Ten pomnik na mapie nie tylko Łodzi, nie tylko Polski, ale w ogóle całego świata jest wyjątkowy. Poświęcono go dzieciom więzionym przez niemieckich zbrodniarzy w obozie koncentracyjnym w czasie II Wojny Światowej. Nazwano go pomnikiem Pękniętego Serca.

Brutalne decyzje

Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt to miejsce, w którym od 1942 do 1945 r. przebywały bezbronne i niewinne dzieci polskie, które przez niemieckich oprawców były wyniszczane i zabijane. Oprócz bezdomnych sierot z Łodzi i okolic, ze Śląska, Wielkopolski, Pomorza i Mazowsza do obozu kierowano także młodzież należącą do ruchu oporu i dzieci członków podziemnych organizacji. Według początkowych zamysłów, obóz koncentracyjny miał powstać w klasztorze Ojców Franciszkanów w łódzkich Łagiewnikach lub w folwarku w Dzierżąznej, niedaleko Zgierza. Ostatecznie utworzono go na pięciohektarowej działce wydzielonej z terenu Litzmannstadt Ghetto. Ze źródeł wynika, że decydujący głos w tej kwestii mieli Werner Ventzki, nadburmistrz Litzmannstadt, i Friedrich Camillo Ehrlich, lokalny szef niemieckiej policji kryminalnej SS – Sturmbannführer. Wydzielony między czterema ulicami obszar oprawcy zabezpieczyli drewnianym płotem z wieżyczkami strażniczymi oraz drutem kolczastym, a wschodnią zaporę stanowił mur cmentarza żydowskiego. W folwarku w Dzierżąznej utworzono filię obozu, do którego kierowano dziewczęta od 8. do 16. roku życia, mające sie uczyć pracy w rolnictwie, aby później wykonywać podobne prace w niemieckich gospodarstwach. Dzięki ich pracy żywność trafiała do głównego obozu.

Najważniejszym powodem powstania tego miejsca, według Niemców, miała być próba poradzenia sobie z dziećmi, które zostały same w wyniku śmierci bliskich, spowodowanej działaniami represyjnymi – egzekucją, aresztem lub zesłaniem na roboty przymusowe. „W dniu 10 września 1943 r. moja cała rodzina została aresztowana przez gestapo i wywieziona do obozów koncentracyjnych. Ja wraz z siostrą i bratem zostałam umieszczona w obozie dla dzieci i młodzieży polskiej w Łodzi przy ul. Przemysłowej” – mówiła podczas zeznań Janina Bajroszewska, więźniarka mająca w dniu aresztowania 1,5 roku.

Tylko numer

Według badań historyków, do niemieckiego obozu przy ul. Przemysłowej mogło trafić nawet 3 tys. dzieci z całej Polski, z czego 200 zmarło. Członkowie SS, policjanci i pracownicy cywilni znęcali się zarówno nad niemowlętami, jak i nad młodymi osobami do 16. roku życia. „Życie w niemieckim obozie to apele, niedożywienie, choroby i przymusowa praca. Dziękuję Bogu i starszym braciom obozowym za dokarmianie, mycie i – co najważniejsze – odliczanie na apelach. Nieodliczony – ginął. Bóg zapłać, dziękuję!” – napisał Marek Zakrzewski, ocalały, który do obozu w Łodzi trafił w wieku 2 lat i 3 miesięcy. Hans Heinrich Fuge, Arno Wruck, Karl Enders czy Eugenia Pol nie przywiązywali uwagi do faktu, że osoby przybywające do tego miejsca to dzieci. Warunki nie różniły się od tych, które panowały w innych obozach, dla dorosłych. Maluchy głodowały, śniadanie sprowadzało się zwykle do kawałka chleba i wody, nazywanej kawą, z dodatkiem żołędzi. Obiad składał się z zupy z obierzyn i zgniłych roślin. Małym więźniom rodzice często przysyłali paczki, lecz wielokrotnie zdarzało się, że zostawały im one w znacznej mierze zabierane, dzielone między Niemców. „Proszę o trochę szarego mydła i łyżkę, bo nie mam czym jeść... Proszę o trochę sacharyny… Upiecz mi Mamusiu naleśników 20 (…). Przyślij ołówek, gumę. I cebulę, i musztardę. I znaczków” – pisał do rodziców Jan Spychała. „Kochani rodzice, jak będziecie mogli, to wystarajcie się o jakieś wierzchy od skórkowych butów i dajcie obie na 37 numer drewnianych spodów, i przyślijcie mi, bo nie mam w czym chodzić (…). Proszę o trochę szarego mydła i łyżkę, bo nie mam czym jeść” – napisała 15 lutego 1944 r. do rodziców dwunastoletnia Halinka Cubrzyńska. „Urosłam też dużo, bo uważam po swoich sukienkach, że są krótsze, sukienkę swoją tylko na niedzielę zakładam, a tak do pracy to chodzę w łagrowej, chciałabym, byście mnie w niej zobaczyli, dobrze w niej wyglądam” – informowała bliskich 21 sierpnia 1944 r. Marysia. Mali więźniowie nie mogli sprzeciwiać się pracy ponad siły. Wygłodzone, bite, przemoczone i przemarznięte dzieci zmagały się z tyfusem, gruźlicą, zapaleniem płuc, oskrzeli, pęcherza, nerek, szkorbutem, świerzbem i jaglicą. „Pierwszą ofiarą była dziewczyna, która miała lat około 13, oraz dwoje maluchów w wieku około 4 lat. Było to krótko przed wybuchem epidemii tyfusu. Pierwszych trupów wkładaliśmy do trumny, którą przywoziło dwóch starszych ludzi samochodem. Zmarłych wkładaliśmy nago, w trumnie nic nie było, tylko jeden z nich zapisywał nazwisko i imię w spodzie wieka trumny. W trumnie tej w wieku było już kilka nazwisk poprzednich napisanych, wobec czego należało się domyślać, że jest to jedna trumna, którą tylko się posługują, a zwłoki wysypują bezpośrednio do dołów. Powtarzano to wciąż, kiedy tylko byli zmarli. Nasze zadanie było tylko włożyć i przykryć wiekiem, załadować na samochód, który wywoził za bramę obozu” – czytamy w relacji świadka pochówków dzieci polskich na Przemysłowej. Te, które przeżyły, przeżywały traumę jeszcze wiele lat po opuszczeniu niemieckiego piekła.

Wydobyć z zapomnienia

Idea budowy Muzeum Dzieci Polskich – ofiar totalitaryzmu powstała w trakcie prac Rady Programowej ds. Upamiętnienia Dzieci Polskich z Obozu w Łodzi, którą 22 grudnia 2020 r. powołał Mikołaj Pawlak, rzecznik praw dziecka. Inicjatywę budowy muzeum poparł Instytut Pamięci Narodowej, a łódzki oddział dokumentuje historię obozu. Przedsięwzięcie patronatem objął Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Andrzej Duda. Do prac nad powołaniem muzeum włączyło się Ministerstwo Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu. W efekcie tych działań minister kultury prof. Piotr Gliński podjął decyzję o sfinansowaniu przez ministerstwo budowy i działalności nowego muzeum. „Głód, poniżenie, ból, śmierć z wycieńczenia – nie sposób wyobrazić sobie bezmiaru dziecięcego cierpienia, które stało się udziałem bezbronnych małych więźniów niemieckiego obozu w Łodzi na ul. Przemysłowej. Tragedii tak wielkiej, a jednak przez lata niemalże zapomnianej. Jako Rzecznik Praw Dziecka stoję na straży prawa dzieci do życia, szczęścia i rodziny, a także ich prawa do pamięci i własnej historii. Dlatego moim obowiązkiem jest przekazanie kolejnym pokoleniom prawdy o piekle dziecięcych ofiar niemieckiego terroru. Przywróćmy pamięć o tragicznych losach polskich dzieci w czasie II wojny światowej na kartach podręczników szkolnych, ale także za sprawą Muzeum Dzieci Polskich — ofiar totalitaryzmu” – napisał Mikołaj Pawlak we wstępie publikacji Nauczono nas płakać bez łez.

Na zawsze w pamięci

Możliwe jest, że pierwszym dzieckiem zmarłym na terenie obozu była 13-letnia Urszula Kaczmarek z Poznania – zmarła 9 maja 1943 r. Zwłoki chowano na cmentarzu rzymskokatolickim św. Wojciecha w Łodzi, jednak w wyniku zacierania śladów przez Niemców nie udało się dotąd określić dokładnej liczby dzieci, które przeszły przez Polen-Jugendverwahrlager, ani liczby ofiar śmiertelnych obozu. W ostatnim czasie historycy Muzeum Dzieci Polskich – ofiar totalitaryzmu odkryli nieznane od czasów wojny miejsca pochówków dziecięcych ofiar niemieckiego obozu w Łodzi. Zlokalizowali 77 takich miejsc. W dokumentach zachowały się imiona, nazwiska, daty urodzin oraz śmierci, a także umiejscowienie grobów. Niestety, w wyniku wszelkich prac dowiedziono tylko dwóch grobów: 9-letniego Jerzego i 12-letniego Zygmunta. Pozostałe ofiary nie zostały odnalezione, dziś w ich miejscach znajdują się inne szczątki. – Zamęczone w obozie polskie dzieci Niemcy często kazali chować bez wiedzy ich bliskich. Dlatego ich groby zostały zapomniane, a na ich miejscu po latach powstały nowe. Te dzieci skrzywdzono za życia i po śmierci. Ówczesne komunistyczne władze powinny zabezpieczyć groby i upamiętnić te miejsca. Niestety, nie zrobiono tego nawet po upadku komuny. Nikt się tym nie zajął aż do teraz. Nie szukano tych grobów. Przez lata sprawę miejsc pochówku polskich dzieci przemilczano, pozwalając, by pamięć o tych niewinnych ofiarach się zatarła. Ale się nie zatrze, przywrócimy pamięć o tych dzieciach, godnie je upamiętnimy – zapewnił Ireneusz Maj, dyrektor Muzeum Dzieci Polskich. Na terenie łódzkiej parafii św. Wojciecha stanie pomnik upamiętniający dzieci zamordowane przez niemieckich zbrodniarzy. Będzie miał charakter symboliczny i zawierał nazwiska oraz wiek 500 ofiar represji. – Groby, które udało się zidentyfikować, są już konkretnym miejscem upamiętniania. Nazwiska, które poznamy, zostaną umieszczone na pomniku lub przy pomniku, tak byśmy mogli modlić się za te dzieci. Ze strony archidiecezji łódzkiej deklaruję współpracę, by zidentyfikować te miejsca pochówku, gdzie groby są przekopane, aby je odkryć i przy nich się gromadzić – informował ks. Zbigniew Tracz, kanclerz Kurii Metropolitalnej Łódzkiej.

Co roku, w ramach upamiętnienia polskich dzieci, odbywa się Marsz Pamięci pod Pomnik Martyrologii Dzieci „Pękniętego Serca” w parku im. Szarych Szeregów w Łodzi, stanowiącym symbol tragicznych losów dzieci w czasie II wojny światowej. W wydarzeniu biorą udział uczniowie, nauczyciele, mieszkańcy miasta oraz duchowni. W trakcie drogi ulicami starej części Łodzi młodzież niesie fotografie dzieci, które przebywały w niemieckim obozie przy ul. Przemysłowej. – Młodzi, popatrzcie na nich: to są zwycięzcy! To nie są pokonani. Doświadczyli w życiu zła, ale ono nie utrąciło w nich wiary! – powiedział abp Grzegorz Ryś we Mszy św. podczas jednego z Marszów Pamięci.

Dla przyszłych pokoleń

– Do dziś pamiętam, jak gestapo przyszło do nas do domu i jak tu przyjechałam do obozu, gdy otworzyli bramę. Niemcy stali i wszystko zabierali, a my potem musieliśmy ciężko pracować. Trzeba było wstawać o godzinie czwartej, nie można było się umyć, a patrzyli, czy mamy czyste ręce. Jeśli były brudne, to nas bili... – wspomina jedna z byłych więźniarek. W propagowanie wiedzy o niemieckich zbrodniach angażują się byli więźniowie obozu przy ul. Przemysłowej, którzy przeżyli te dramatyczne doświadczenia jako dzieci. – Tego nie da się wyleczyć. Dla mnie jest to święto, że po 75 latach mogę tu przyjechać i zobaczyć, że wszystko, co przeżyliśmy, zostanie uznane za prawdziwe – powiedział ocalały więzień. Tragedia dzieci na łódzkiej ziemi, spowodowana decyzjami niemieckich zbrodniarzy, zostawiła ranę w ich sercach i bliznę w pamięci. Dziś, w obliczu wojny, zła i deprawacji chrześcijańskich wartości, nie możemy zapomnieć o tamtych wydarzeniach.

Niedziela. Magazyn 2/2023

Dystrybucja

W parafiach

W wersji elektronicznej

Zamów e-wydanie

Archiwum