Gdy wybierano Jana XXIII, mówiono, że będzie „papieżem przejściowym”, zdołał jednak zmienić Kościół, choć sam tych zmian nie doczekał.
Drżę i lękam się” (Tremens factus sum ego et timeo) – tymi słowami kard. Angelo Giuseppe Roncalli skwitował przekazane mu wyniki głosowania kardynałów na konklawe z 1958 r. Nie przewidywał takiego obrotu spraw. Choć miał wielkie osiągnięcia na polu duszpasterskim i dyplomatycznym, to jego osoba nie była szerzej znana w świecie – ot, jeden z wielu kardynałów. Jego osobowość, cechująca się łagodnością i pokorą, również nie faworyzowała go w wyścigu do przejęcia sterów łodzi Kościoła Chrystusowego w czasach dynamicznej transformacji świata. Patrzono więc na niego jako na „neutralny”, w pewnym sensie „bezpieczny wybór”, a prasa na całym świecie określiła go mianem „papieża przejściowego” z racji wieku – w momencie wyboru liczył sobie 77 lat. „Nawet sami mieszkańcy prowincji Bergamo (rodzinne strony Roncallego – przyp. I.K.) – jak wspominał ks. Loris Capovilla, osobisty sekretarz Jana XXIII – choć darzyli go sympatią i cenili, nie dostrzegali w nim znamion człowieka będącego w stanie sprostać wyzwaniom urzędu następcy św. Piotra (...). Wszyscy się mylili”.
Od biedaka do kardynała
Pełna treść tego artykułu
w wersji drukowanej
lub w e-wydaniu.