Tajemnice historii

Oczy i uszy papieża w hitlerowskich Niemczech

Ks. Paweł Rozpiątkowski
Redaktor Naczelny

Nie ulega wątpliwości, że zdecydowana większość Niemców Hitlera i faszystów popierała. O tym należy pamiętać. Nie można jednak zapominać o nielicznych, którzy doskonale dostrzegali szatańskie elementy tego systemu i, ryzykując życie, próbowali się im przeciwstawić. Wśród nich byli także duchowni katoliccy.

Hitler zwołał swoich generałów do bawarskiego Berghofu 22 sierpnia 1939 r. W Europie jeszcze tliła się nadzieja, że wojna nie jest nieunikniona. Führer miał jednak inne plany. Na wspomnianym spotkaniu poinformował zebranych, że decyzja już została podjęta i nic nie jest w stanie jej zmienić. Nieustępliwa do końca, czyniąca przez swoich dyplomatów i inne narzędzia, co tylko może, była Stolica Apostolska. Hitlera to mierziło. Ogłaszając decyzję o wojnie w Berghofie, odniósł się nerwowo do apeli Radia Watykańskiego, przez które papież nieustannie postulował rozmowy i negocjacje, aby uratować pokój. Jak zanotował szef Abwehry admirał Wilhelm Canaris, który jako jedyny miał prawo robić notatki na supertajnych spotkaniach, Hitler stwierdził krótko, że martwi go, iż „w ostatniej chwili jakiś Schweinhund nagabuje (go) swoimi mediacjami”. Schweinhundem – „świnio-psem” – był dla Führera oczywiście papież.

Tak Hitler patrzył i na papieża, i na cały Kościół katolicki. Byli dla niego jednymi z najpoważniejszych przeciwników. Wyjątkową niechęć czuł do Piusa XII – Eugenia Pacellego. Na wieść o jego wyborze na papieża, na kilka miesięcy przed atakiem na Polskę, wiosną 1939 r. zastanawiał się – co zanotował z kolei szef jego propagandy Joseph Goebbels – czy wobec takiego wyniku konklawe nie powinien zerwać konkordatu, którego zresztą specjalnie nie przestrzegał. Mediacji więc nie było. Wojna wybuchła i choć Watykan teoretycznie był stroną neutralną, to ludzie Kościoła w Niemczech, przy wiedzy i aktywnym wsparciu Stolicy Apostolskiej, w tym samego papieża, prowadzili mało znaną, konspiracyjną pracę wymierzoną w hitlerowski reżim.

Kościelny kontrwywiad

W czasie wojny w szczególności – choć korzeni podziemnej działalności należy dopatrywać się już znacznie wcześniej, w momencie dojścia NSDAP do władzy – powstała w Niemczech swoista szpiegowska siatka, złożona przede wszystkim z niektórych zakonników, którzy weszli w kontakt z innymi, nielicznymi kręgami niemieckich przeciwników narodowych socjalistów. Zebrane informacje systematycznie przesyłali kanałami kościelnymi, ale i innymi, do Rzymu. Większość trafiała do papieża. Szpiedzy w sutannach i habitach byli głównym źródłem informacji z Niemiec dla Watykanu. Nie była nim, warto podkreślić, zinfiltrowana częściowo przez nazistów nuncjatura. Niepewna była również niemiecka konferencja biskupia, bo hitlerowcy potrafili zdobywać informacje zza zamkniętych posiedzeń tego gremium. Papież oparł się więc na zakonach, choć też nie wszystkich. Siatka złożona była głównie z jezuitów i dominikanów, duchownych raczej młodszego pokolenia, odważnych następców św. Ignacego z Loyoli i św. Dominika.

26 maja 1941 r. prowincjałowie niemieckich jezuitów i dominikanów na tajnym posiedzeniu ślubowali „wytrwać i zachować honor katolika w naszych sumieniach, przed ludźmi, historią, Kościołem i Panem Bogiem”. Po ślubowaniu utworzyli nieformalną siedmioosobową grupę. Nazwano ją później kontrwywiadem Kościoła w Niemczech, pozostającym przede wszystkim na służbie Watykanu.

Duchowni konspiratorzy

Był to krok odważny. Przygniatająca większość niemieckiego społeczeństwa popierała Hitlera. Hitlerowska machina niszczyła brutalnie i bezwzględnie przeciwników. Duchowni konspiratorzy w sutannach zdawali sobie sprawę z ryzyka i próbowali je minimalizować. Szpiegom w sutannach nieobce były kamuflaż i przebranie. Chodzili w świeckich ubraniach, na co w bardziej rygorystycznych pod tym względem czasach musieli uzyskać dyspensę. Zdarzało się, że towarzyszyły im zaufane kobiety, które grały rolę towarzyszek życia. Informacje zbierali od zaufanych osób, ale także zwykłych ludzi. Słuchali telefonistek, konwersowali z sekretarkami w urzędach, szukali kontaktu z pracownikami aparatu państwowego. Zebrane informacje gromadzili w prowincjalacie jezuickim w Monachium, skąd via domy generalne w Rzymie trafiały na biurko samego papieża. Sprzyjało temu także to, że sekretarzem Ojca Świętego był niemiecki jezuita o. Robert Leiber. Pius XII błogosławił tym wysiłkom i nawet przekazał wytyczne do działań na piśmie.

Rösch, König i Delp

Mózgiem kontrwywiadowczej katolickiej sieci – Komisji – był jezuita o. Augustin Rösch. Prowincjał jezuitów, urodzony w 1893 r., w czasie wojny był w sile wieku. Nadawał ton działaniom kontrwywiadowczym, obmyślając ich strategię i kontaktując się niekiedy również z wyższymi przedstawicielami armii niemieckiej oraz przekazując informacje dla papieża. Po zamachu na Hitlera w Wilczym Szańcu w lipcu 1944 r. i podjętej decyzji ostatecznej rozprawy z grupkami dysydentów ukrywał się przez kilka miesięcy. Niestety, gestapowcy go wytropili i na początku 1945 r. został aresztowany. Z rąk hitlerowców nie wyszedłby żywy. Na szczęście dla niego Wehrmacht już przegrywał wojnę. Tuż przed zakończeniem działań wojennych, w obliczu zbliżającej się armii sowieckiej, w atmosferze, którą można nazwać „ratuj się, kto może”, podobnie jak innych więźniów wypuszczono go na wolność.

Jego prawą ręką w konspiracji był inny jezuita o. Lothar König. O ile Rösch był strategiem, o tyle König wykonawcą planów. Był najważniejszym pośrednikiem między nielicznymi grupami oporu w całych Niemczech. Tylko w 1941 r., w większości nocnymi pociągami, przejechał z konspiracyjnymi misjami 77 tys. kilometrów. Liczba imponująca. Jego wielką zasługą było nawiązanie kontaktu z przedstawicielami katolickich robotników z zakazanego Ruchu Katolickich Robotników w Stuttgarcie i Kolonii. Poszukiwany przez gestapo po zamachu na Hitlera ukrywał się do końca wojny w piwnicy na węgiel. Niestety, odbiło się to na jego zdrowiu i niedługo po wojnie, w 1946 r., zmarł.

Najmniej szczęścia miał najbardziej charyzmatyczny szpieg w sutannie, również jezuita o. Alfred Delp. Jego odwaga przeradzała się czasem w brawurę. Był z tego powodu podziwiany, ale wszyscy wiedzieli, że ryzykuje najbardziej. W ręce gestapo trafił na początku ostatecznej rozprawy z wewnętrzną opozycją, już w lipcu 1944 r., w Monachium. Na pięć miesięcy przed zakończeniem wojny sąd ludowy skazał go na karę śmierci przez powieszenie. Wyrok wykonano 2 lutego 1945 r.

Niedziela. Magazyn 6/2024

Dystrybucja

W parafiach

W wersji elektronicznej

Zamów e-wydanie

Archiwum