Kościół i Naród

Niewinna ofiara pierwszych tygodni wojny

Ks. dr Zbigniew Kucharski
Publicysta, dyrektor Młodzieżowej Agencji Informacyjnej MAIKA

Wybuch I wojny światowej przez jednych ówcześnie żyjących był przewidywany, a przez innych uważany za absolutnie niemożliwy. Kiedy to jednak nastąpiło 28 lipca 1914 r., mało kto mógł przypuszczać, że właśnie rozpoczął się jeden z największych kataklizmów, mający przynieść cierpienie w wymiarze zarówno globalnym, dla milionów ludzi, jak i indywidualnym, dla konkretnych jednostek – jak zawsze w takich przypadkach osób niewinnych.

Moment wybuchu pierwszego globalnego konfliktu zbrojnego był w jakimś stopniu zaskoczeniem dla wielu rządzących państwami i dowódców wojskowych. Świadczy o tym m.in. fakt, że poszczególne armie nie były na tę sytuację dostatecznie przygotowane i w wielkim pośpiechu starały się temu zaradzić. Konsekwencją tego było np. błyskawiczne zwiększenie liczebności armii rosyjskiej przez uzupełnienie jej szeregów kryminalistami zrekrutowanymi w licznych więzieniach rozsianych na terenach rozległego kraju. Charakterystyczną cechą tej wojny było też wielokrotne przechodzenie z rąk do rąk walczących armii miejscowości znajdujących się na linii frontu, co odciskało piętno na psychice ich mieszkańców. Dotyczyło to także wydarzeń, które rozegrały się na terenie Galicji, a konkretnie we wsi Wał-Ruda w pobliżu Tarnowa. Rejon ten ze względu na ekonomiczne i przemysłowe zacofanie był zamieszkany generalnie przez ludność w większości niezamożną, biedną, parającą się głównie pracą na roli. Od samego początku był to rejon intensywnych walk wrogich armii: Austro-Węgier i Rosji. Do dziś znajdują się tam liczne, gęsto rozmieszczone cmentarze poległych żołnierzy. W naszym rozważaniu skupmy się na wydarzeniach z początku wojny.

Preludium dramatu

W drugiej połowie listopada 1914 r. rejon Zabawy, Radłowa był opuszczony przez wycofującą się armię austro-węgierską. Po krótkim czasie „względnego spokoju” pojawiła się armia rosyjska, często nazywana carską, dla podkreślenia jej wieloetnicznego składu – wszak nie składała się tylko z Rosjan. Jednocześnie nie była to jeszcze armia bolszewicka, która powstała w wyniku rewolucji październikowej. Dowodzili nią zawodowi wojskowi, często wywodzący się ze szlachty i wyższych warstw arystokracji.

10 listopada 1914 r. do pobliskiego Tarnowa wkroczyły wojska rosyjskie, które wyparły stamtąd oddziały austriackie, a 17 listopada (we wtorek) w godzinach popołudniowych wojska rosyjskie weszły na ziemię radłowską i zajęły Zabawę oraz Wał-Rudę, w której znajdował się dom rodzinny Kózków. Wśród tamtejszej ludności lotem błyskawicy rozeszła się pogłoska, że „ruscy” żołnierze są nachalnymi i nieustępliwymi napastnikami kobiet. Z zeznań świadków tamtych wydarzeń dowiadujemy się o jakimś żołnierzu, który jeszcze tego samego dnia przeprowadzał swoisty rekonesans w Wał-Rudzie. Dopiero z perspektywy czasu – późniejszego dramatu – możemy odczytać jego intencje. Następnego dnia w środę w domu Kózków jak zwykle o poranku wszyscy domownicy odmówili pacierz. Po wykonaniu podstawowych obrządków w gospodarstwie Karolina wybierała się do kościoła, aby uczestniczyć we Mszy św. z racji nowenny do św. Stanisława Kostki. Matka jednak stanowczo sprzeciwiła się zamiarom córki, chcąc chronić Karolinę przed grasującymi po okolicy żołnierzami. Doszło między nimi do ostrej wymiany zdań, która zakończyła się łzami obu kobiet. Starsza z nich nie przypuszczała, że nakazując córce pozostanie w domu, nie uchroni jej przed najgorszym. Karolina wręcz błagała matkę, żeby mogła pójść z nią do kościoła, mówiła: „Wolałabym iść do kościoła, bo tak się dzisiaj czegoś boję” – słowa te okazały się prorocze. Na to matka miała powiedzieć, żeby się nie bała, bo razem z nią w domu zostaje ojciec. Karolina odprowadziła swoją matkę do bramki, jeszcze prosząc o zgodę na towarzyszenie jej w drodze na Mszę św., ale starsza z kobiet była nieustępliwa. Gdy dziewczyna wróciła do izby, ze zwyczajną energią zabrała się za sprzątanie i przygotowywanie śniadania dla swojego ojca i młodszego rodzeństwa.

Uprowadzenie

Dramatyczne w skutkach wydarzenia w domu Kózków rozpoczęły się o godz. 9.00 wtargnięciem carskiego żołnierza, który wyraźnie zdenerwowany usiłował się dowiedzieć, gdzie są wojska austriackie. Pytanie o to wydaje się na tyle absurdalne i niedorzeczne, że oddziały austriackie już dużo wcześniej wycofały się w kierunku Krakowa. Żołnierz obdarowany przez ojca chlebem i osełką masła odrzucił poczęstunek, coraz bardziej uporczywie nastając na nich, żeby zdradzili miejsce pobytu Austriaków. W pewnym momencie chwycił za gardło Jana Kózkę, krzycząc na niego, powtarzając w kółko to jedno pytanie o lokalizację jednostek wrogiej armii. Ojciec i Karolina, bezradni i przerażeni, błagali napastnika o darowanie życia. Ten jednak nie chciał ustąpić i zażądał, żeby natychmiast wyszli razem z nim do oficera, aby złożyć stosowne zeznania na temat pozycji wojsk austriackich. Ojciec prosił, żeby Karolina mogła zostać, by zaopiekować się młodszym rodzeństwem, jednak rosyjski wojskowy nie ustępował. Nałożyli zatem lekkie odzienie i pod przymusem wyszli z domu, a przerażone dzieci pozostawione w domu same żegnały ich wielkim płaczem. Młodsza siostra Karoliny – Rozalia w procesie odnośnie do okoliczności uprowadzenia błogosławionej zeznała: „Kiedy żołnierz zażądał stanowczo wyjścia, sługa Boża zarzuciła pospiesznie kurtkę brata, spojrzała na obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy i razem z ojcem wyszła wypchnięta przez żołnierza z domu. Po wyjściu z mieszkania ojciec chciał iść w stronę wsi i zrobił kilka kroków, ale żołnierz ich zawrócił i rozkazał im ostro iść w stronę lasu. Słyszałam później od ojca, że kierując kroki ku wsi, chciał w ten sposób ratować sługę Bożą i siebie. Ja wyszłam za nimi do wrót znajdujących się koło stodoły, płakałam i wołałam: Tatuś, wróć się, Karolino, wróć się, bo się boję, ale nikt nie słyszał z ludzi w sąsiedztwie. Wtedy żołnierz odwrócił się ku mnie, pogroził mi pięścią, ale ja jeszcze bardziej krzyczałam. Gdy żołnierz, ojciec i sługa Boża znikli mi z oczu, bo zeszli na dolinę, wróciłam do domu i kołysałam brata. Płakałam, póki nie wrócił ojciec”.

Poszukiwania

Jan Kózka zaproponował żołnierzowi, żeby przeszli przez wioskę, licząc, że ktoś z sąsiadów ich zauważy i uda mu się uwolnić Karolinę. Żołnierz jednak wskazał na pobliski las. Gdy byli na skraju lasu, carski żołnierz przystawił Janowi Kózce bagnet do piersi i grożąc mu śmiercią, kazał wracać do domu, pozostawiając ze sobą w lesie Karolinę.

Świadkami całego zajścia byli dwaj chłopcy, którzy w tym czasie w lesie ukrywali konie przed wojskiem. Widzieli, jak uzbrojony żołnierz rosyjski przemocą pędził przed sobą młodą dziewczynę – jak się później okazało, była nią Karolina Kózka – która dzielnie odpychała od siebie jego ręce i próbowała mu się wymknąć. Matka, gdy wróciła z kościoła i dowiedziała się o uprowadzeniu Karoliny, zemdlała.

Tragiczna wiadomość przyniesiona przez chłopców, którzy wrócili z lasu, szybko rozniosła się po całym przysiółku. Mieszkańcy zbiegli się na podwórze zagrody Kózków i zaczęli wypytywać o szczegóły całej sprawy. Ojciec z przerażenia nie był w stanie niczego powiedzieć, a mdlejąca matka została otoczona przez inne kobiety. Inni wypytywali chłopców o to, co zapamiętali z całego zajścia. Karolina nie wracała z lasu. Taka sytuacja zmuszała wszystkich do rozpoczęcia poszukiwań. Ponadto ks. Władysław Mędrala złożył oficjalny protest w komendzie wojsk rosyjskich. Do poszukiwań wyznaczono jednocześnie kilku żołnierzy. Niestety, poszukiwania wskazanej części lasu nie przyniosły żadnego efektu.

Dopiero po dwóch tygodniach od uprowadzenia Karoliny, 4 grudnia, chłop zbierający w lesie drewno na opał natknął się na jej martwe ciało. Znajdowało się ono po przeciwnej stronie lasu, a więc nie tam, gdzie poszukiwano, ale na trzęsawisku w odległości zaledwie kilkudziesięciu metrów od otwartego pola. Karolina leżała na wznak, z prawą dłonią zaciśniętą, wspartą na łokciu drugiej ręki i skierowaną ku górze. Lewa ręka, ściskająca chustkę w zaciśniętej pięści, leżała na ziemi. Pod głową i barkami była kałuża zamarzniętej i wsiąkłej w ziemię krwi.

Niewinna ofiara

Karolina Kózka, wyniesiona na ołtarze 10 czerwca 1987 r. przez św. Jana Pawła II w Tarnowie, stała się niewinną ofiarą pierwszych tygodni wojny. Połączenie faktów historycznych oraz analizy zachowania żołnierza daje uprawnione podstawy do przekonania, że bł. Karolina była ofiarą nie tylko wojskowego, ale jednocześnie zawodowego kryminalisty. Wynika to z jego przemyślanego i pełnego premedytacji postępowania: dzień wcześniej żołnierz rozpoznawał miejscowość, aby zorientować się, kto i gdzie mieszka; przyszedł uprowadzić dziewczynę, kiedy wieś była znacznie opustoszała, bowiem wielu mieszkańców znajdowało się wówczas w kościele w Zabawie; był sam – aby było jak najmniej świadków; przestępstwa planował dokonać poza domem, aby nikt go nie zaskoczył; uprowadził dziewczynę pod fałszywym pretekstem, by uśpić czujność i ograniczyć panikę; mordu dokonał szablą, aby nie było hałasu.

Trzeba jednak dodać, że Karolina została beatyfikowana nie z samego faktu poniesienia śmierci męczeńskiej w obronie cnoty czystości, na wojnach bowiem wiele kobiet tak ginęło. Ogromne znaczenie miało całe jej piękne, chociaż krótkie życie. Była bardzo zaangażowana w życie Kościoła, swojej miejscowości i parafii.

Niedziela. Magazyn 6/2024

Dystrybucja

W parafiach

W wersji elektronicznej

Zamów e-wydanie

Archiwum