Kościół i Naród

Niedoszli papieże znad Wisły

Jan Józef Kasprzyk
Historyk, doradca Prezesa IPN, w latach 2016-24 szef Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych

Wybór kard. Karola Wojtyły na następcę św. Piotra był dla wielu ludzi zaskoczeniem. Przede wszystkim dlatego, że po raz pierwszy od blisko pół tysiąca lat biskupem Rzymu nie został Włoch. Źródła wskazują jednak, że wybór Polaka na papieża rozważany był w dziejach Kościoła przynajmniej dwukrotnie.

Dnia 16 listopada 1414 r. w Konstancji rozpoczął swe ponadtrzyletnie obrady sobór, nazywany przez współczesnych „najwspanialszym kongresem narodów, jaki kiedykolwiek widział świat”. Jego głównym celem miało być zakończenie gorszącej schizmy zachodniej, w wyniku której równocześnie władzę papieską sprawowało aż trzech duchownych: urzędujący w Rzymie Grzegorz XII, w Pizie – Jan XXIII i w Awinionie – Benedykt XIII. W soborze uczestniczyło 29 kardynałów, ponad trzystu biskupów i opatów, a także wielotysięczne zastępy książąt, rycerzy, mistrzów uniwersyteckich. Na czele polskiej delegacji stał Mikołaj Trąba. Wspólnie z Pawłem Włodkowicem walczyli na soborze o dobre imię króla Jagiełły, który był przedmiotem niewybrednych paszkwili autorstwa pokonanego cztery lata wcześniej pod Grunwaldem zakonu krzyżackiego. „Jest rzeczą słuszną zabijać pogan, ale większą zasługą jest pozabijać Polaków i ich króla niż pogan. Słuszniej bowiem jest zabijać chrześcijan, którzy razem z poganami zwalczają Kościół, niż pogan” – głosili Krzyżacy w pismach kolportowanych wówczas w Europie. Biskup Trąba wywiązał się z zadania obrony dobrego imienia Polski znakomicie. Jednocześnie dał się poznać uczestnikom soboru jako świetnie wykształcony i charyzmatyczny duchowny. Od dwóch lat pełnił urząd arcybiskupa gnieźnieńskiego, a wcześniej był notariuszem królewskim, podkanclerzym koronnym i arcybiskupem lwowskim. Wspierał Władysława Jagiełłę w walce z zakonem krzyżackim, dostrzegając ogromne niebezpieczeństwo dla Polski i Litwy ze strony rycerzy w białych płaszczach z czarnymi krzyżami.

Gdy podczas soboru zażegnywany był „spór między papieżami i antypapieżami” i miano dokonać wyboru nowego następcy św. Piotra, kolegium elektorskie rozważało także kandydaturę Mikołaja Trąby. Zrelacjonował to Jan Długosz w swych Rocznikach, pisząc, że arcybiskup gnieźnieński „miał wiele głosów za sobą”. Ostatecznie jednak do jego wyboru nie doszło, a sam Trąba wsparł kandydaturę kard. Colonny, który przyjął imię Marcin V. Podobno – choć nie mamy na ten temat żadnych wiarygodnych potwierdzeń z epoki – Mikołaj Trąba nie chciał porzucać ojczyzny dla Rzymu. Rok później papież podniósł go do godności kardynalskiej i przyznał tytuł „Primas Regni”. W ten sposób niedoszły papież otworzył poczet arcybiskupów gnieźnieńskich jako prymasów Polski.

Obrońca wiary

W trudnym dla Kościoła okresie tzw. reformacji, wywołanej herezjami głoszonymi m.in. przez Lutra i Kalwina, jednym z czołowych obrońców wiary stał się biskup warmiński Stanisław Hozjusz. Był znakomicie wykształconym na uniwersytetach w Padwie i Bolonii teologiem i prawnikiem, sekretarzem króla Zygmunta Starego i cenionym dyplomatą na dworze Zygmunta Augusta. W 1551 r. opracował Confessio fidei catholicae Christiana, czyli Chrześcijańskie wyznanie wiary katolickiej, które za jego życia doczekało się zawrotnej jak na owe czasy liczby 30 wydań. Zostało przełożone na wiele języków i stało się ważnym dokumentem w dobie walki w obronie doktryny Kościoła rzymskokatolickiego. Nic więc dziwnego, że to właśnie jemu powierzono prowadzenie obrad ostatnich sesji soboru trydenckiego, który sformułował skuteczną odpowiedź na modne wówczas zjawisko reformacji, dokonując także fundamentalnych reform Kościoła. To m.in. kard. Hozjusz skutecznie postulował, aby sobór zobowiązał biskupów do stałej pracy w diecezjach, nałożył na nich obowiązek cyklicznych wizytacji duszpasterskich i tworzenia seminariów duchownych. To także on był gorącym zwolennikiem ukrócenia zjawiska nepotyzmu w obsadzaniu stanowisk kościelnych i wnosił o ujednolicenie przepisów liturgicznych. Zaangażowanie Hozjusza w prace soborowe zaowocowało tym, że podczas konklawe w 1565 r. zgłoszony został jako kandydat do tronu papieskiego po śmierci Pawła IV. Jak twierdzą badacze, odmówił, argumentując to wiekiem i schorowaniem. Jak się okazało, przyszło mu jeszcze działać w pełnym aktywności życiu przez 14 lat.

Z dalekiego kraju

W prowadzonym na bieżąco dzienniku Pro memoria kard. Stefan Wyszyński zanotował w nocy poprzedzającej wybór 264. następcy św. Piotra: „Moje życiowe zadanie to bronić Kościoła na Wschodzie centralnej Europy (...). Do mnie należy nawet paść na granicy polsko-sowieckiej, gdyby Bóg tego ode mnie zażądał. Przekroczyłem 77 lat, a Papież musi mieć siły do pracy”. Zapis ten to pokłosie rozmów, jakie prowadzone były z nim na konklawe, w którym po nagłej śmierci Jana Pawła I wzięło udział 111 kardynałów z 49 krajów. Arcybiskup Wiednia – kard. Franz König próbował przekonać kardynałów, że papieżem powinien zostać hierarcha „zza żelaznej kurtyny”. Jak oceniał po latach watykanista Luigi Accatoli, z początku budziło to zastrzeżenia i obawy, czy taki wybór nie „doprowadzi do konfliktu z sowieckim systemem”. Kardynał König sondował w tej sprawie w pierwszej kolejności kard. Wyszyńskiego. Ten odmówił z racji, jakie zapisał w dzienniku. Cytowany wpis Prymasa Tysiąclecia kończył się jednak stwierdzeniem, iż „na Stolicy Apostolskiej musi zasiąść człowiek wszechstronnie do tego przygotowany, a gdyby wybór padł na Karola Wojtyłę, uważam, że miałby obowiązek wybór przyjąć”. I nazajutrz całą swą energię poświęcił na przekonywanie elektorów, aby oddali swój głos na metropolitę krakowskiego. Prymas Tysiąclecia wspominał, że podczas homagium niemal jednocześnie z Janem Pawłem II powiedzieli, iż ten wybór „papieża z dalekiego kraju” to dzieło Maryi, która w ten sposób pokierowała losami konklawe, że wraz z wyborem Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową zaczęło się zmieniać oblicze Kościoła, świata i Polski.

Niedziela. Magazyn 7/2024

Dystrybucja

W parafiach

W wersji elektronicznej

Zamów e-wydanie

Archiwum