Z lokalnego dziedzictwa

Łzy Matki

Urszula Buglewicz
Publicystka

Jan Paweł II w Syrakuzach w 1994 r. powiedział: „Matka Boża zapłakała w katedrze w Lublinie, ale ten fakt jest mało znany”. Czas milczenia już minął, teraz jest czas świadectwa.

Gdy powojenną Polskę spowiła ciemna noc komunizmu, w Lublinie zajaśniała jutrzenka nadziei. 3 lipca 1949 r. na kopii obrazu Matki Bożej Częstochowskiej, znajdującej się w katedrze, pojawiły się łzy. Dla wiernych były znakiem troski Matki, która cierpi wraz ze swoimi dziećmi i wzywa do nawrócenia, a dla walczących z Bogiem i Kościołem władz Polski Rzeczypospolitej Ludowej – okazją do rozprawienia się z katolickim ciemnogrodem. Mimo dotkliwych represji historia związana z „cudem lubelskim” przetrwała w pamięci wiernych. Od ponad siedmiu dekad codzienna modlitewna obecność pielgrzymów przed wizerunkiem Matki Bożej Płaczącej jest dowodem na zwycięstwo Maryi, na królowanie Boga w ludzkich sercach.

Niepewne jutro

Druga połowa lat 40. XX wieku była wyjątkowo trudnym okresem w historii naszej ojczyzny. Na ogrom zniszczeń wojennych i wszechobecną biedę nakładało się niewyobrażalne cierpienie spowodowane śmiercią bliskich. Rodziny opłakiwały zamordowanych, poległych, zaginionych. Bardzo szybko okazało się, że zwycięstwo ma gorzki smak komunistycznej niewoli. Sowiecki terror nie ustępował hitlerowskim metodom. Władze, sterowane z Moskwy, chciały nowej Polski, pozbawionej wartości chrześcijańskich. Przeszkodą był Kościół katolicki, który cieszył się w społeczeństwie wielkim autorytetem. Mimo ogromnych strat personalnych i materialnych heroiczna postawa biskupów, kapłanów i osób życia konsekrowanego z czasów okupacji niemieckiej umocniła pozycję Kościoła. W nowym, ateistycznym państwie nie było jednak miejsca dla Boga. Próby podporządkowania Kościoła władzy ludowej przerodziły się w otwartą walkę. Antykościelne działania (m.in. zerwanie konkordatu ze Stolicą Apostolską, bezprawne aresztowania biskupów, kapłanów i świeckich, zagarnianie mienia, usunięcie lekcji religii ze szkoły, liczne prowokacje i komunistyczna indoktrynacja), podjęte wówczas na szeroką skalę, trwały aż do 1989 r.

Cud w katedrze

Wydarzenia z 3 lipca 1949 r. mają charakter religijny i duchowy, jednakże z powodu działań podjętych przez władze ludowe wpisują się w szeroki kontekst społeczno-polityczny. W pierwszą niedzielę lipca, kiedy Kościół w Polsce odnawiał poświęcenie parafii Niepokalanemu Sercu Maryi, zaledwie kilka dni po ingresie bp. Piotra Kałwy do katedry lubelskiej, na obrazie Matki Bożej Częstochowskiej zauważono łzy. Pierwszą osobą, która dostrzegła kroplę, była szarytka – s. Barbara Sadkowska. Jak zeznała, po przyjęciu Komunii św. podczas południowej Mszy św. poszła pomodlić się przed ołtarzem Matki Bożej. Gdy podniosła wzrok, zobaczyła kroplę na obrazie. Osoby znajdujące się obok niej potwierdziły, że również widzą łzę koło oka Maryi, więc zakonnica po Eucharystii udała się z tą informacją do zakrystii.

O sprawie zostali zaalarmowani kościelni: Józef Wójtowicz i Leon Wiśniewski. Do Wiśniewskiego podeszła kobieta, która powiedziała, że widziała, jak podczas odczytywania aktu ofiarowania Matce Bożej po obrazie płynie łza. Kościelny również zobaczył ślad, jakby od oka spływała łza. Po przekazaniu informacji o nadzwyczajnym zdarzeniu s. Sadkowska poprowadziła w katedrze modlitwę różańcową. Wkrótce przed obraz przyszedł ks. Tadeusz Malec, który również zauważył nadzwyczajne zjawisko. Wśród wiernych rozeszła się informacja, że „Matka Boża płacze”. W następnych dniach kilka osób zeznało przed komisją kościelną, że spływająca ciecz miała kolor krwi. Kościelny Józef Wójtowicz powiedział: „Ksiądz Malec był zajęty. Myślę sobie; może się babom przywidziało, i poszedłem najpierw sam. Zobaczyłem, że tak jest. Był sopel pod prawym okiem, ciemnoczerwony. Patrzyłem i odniosłem wrażenie, że on się powiększa w moich oczach. Dziwne uczucie chwyciło mnie za serce, zaczęły mi płynąć z oczu łzy”. 3 lipca o wydarzeniu został poinformowany sufragan – bp. Zdzisław Goliński. Już po zamknięciu świątyni, którą do wieczora szczelnie wypełniali wierni, poszedł wraz z kapłanami przed obraz Maryi i również dostrzegł ciecz, a nawet jej dotknął.

Następnego dnia bp Kałwa powołał kościelną komisję do zbadania wydarzeń w katedrze, powierzając jej kierownictwo bp. Golińskiemu. Członkowie komisji wywodzili się z kręgów kurialnych, ale wśród nich byli m.in. kierownik laboratorium analitycznego, prezes izby adwokackiej, chemik i artysta malarz. Komisja przesłuchała świadków i przeprowadziła oględziny obrazu, stwierdzając, że jest na nim wyraźny ślad zacieku, który powstał w wyniku swobodnego spływania cieczy po twarzy. Równocześnie potwierdzono, że obraz ani ściana za nim nie są zawilgocone. Chociaż postulowano przeprowadzenie szczegółowych badań, wykonano jedynie prostą analizę chemiczną, która wykazała, że próbka z obrazu nie jest ani wodą, ani krwią, ani farbą, ale nie ustalono jej składu. Wyjątkowo szybko, bo już 6 lipca, biskup lubelski wydał odezwę, w której napisał, że „dotychczasowe wyniki prac komisji nie dają podstawy do uznania zjawisk, jakie miały miejsce w katedrze lubelskiej, za zdarzenia cudowne i nadprzyrodzone, jeżeli Bóg będzie chciał przekazać swoją wolę za pośrednictwem Matki Najświętszej w sposób niezwykły i poza naturalnym biegiem rzeczy, to na pewno nie poskąpi swoich znaków wyraźnych i przekonywających”.

Lublin stał się Częstochową

W poniedziałkowy poranek 4 lipca katedrę wypełniły setki pielgrzymów. Mieszkańcy Lublina i okolic na własne oczy chcieli się przekonać o cudzie. Wkrótce dołączyli do nich wierni z odległych stron Polski, do których informacje docierały za sprawą podróżujących i listów. Irena Jarosińska 7 lipca napisała do matki: „Kochana mamo! Przeżywamy dawno niewidziany cud Matki Bożej Częstochowskiej w katedrze lubelskiej. Patrzymy na niego co dzień własnymi oczami, a komisja badająca rozkłada ręce. W niedzielę 3 bm. znad oka zaczęła płynąć kropla krwi i do dziś dnia twarz Najświętszej pokrywa się coraz nowymi śladami krwawymi, a w lewym oku błyszczą łzy (...). Mamo, czy rozumiesz, czy potrafisz pojąć ogrom łaski, który spłynął na Lublin i na nas, jego mieszkańców. Mamo, własnymi oczami patrzyłam już trzy razy i Ojciec także (...). Pomyśl, Mamo, Lublin stał się Częstochową, czy kiedyś w najśmielszych myślach ktoś sądził?”.

Mimo odezwy bp. Kałwy, odczytywanej w kościołach diecezji lubelskiej i poza jej granicami, a nawet zamknięcia katedry w drugiej połowie lipca przez najbliższe tygodnie napływ wiernych nie ustawał. Przepełnione autobusy i zwiększone składy pociągów nie mieściły wszystkich chętnych, którzy, kierowani wiarą lub ciekawością, chcieli osobiście pokłonić się Maryi lub przekonać się o domniemanym cudzie; z okolicznych parafii ciągnęły piesze pielgrzymki. Według kościelnych i milicyjnych statystyk (sprawą szybko zainteresowały się władze), tylko w niedzielę 10 lipca przed obrazem przeszło aż 40 tys. osób. Świadkowie tamtych dni mówią o swoistym „oblężeniu Lublina”, wielkiej ciżbie na ulicach centrum niemal przez całą dobę. Nieocenioną pomocą dla pielgrzymów była powołana straż porządkowa, która wspomagała pracę księży, a także mieszkańcy miasta, którzy spontanicznie przyjmowali przybyszów.

Dotkliwe represje

Dla władzy ludowej, która coraz śmielej nakręcała spiralę nienawiści wobec Kościoła, lubelskie wydarzenia były mocnym ciosem. Nie dlatego, że zdarzył się jakiś cud, którego przecież nie uznawali, ale z powodu powszechnego przekonania ludzi o Bożej interwencji. Także biskupi zwrócili uwagę na pozytywne skutki lipcowych wydarzeń i ich niezwykły wpływ na budzenie i pogłębienie życia religijnego. Tysiące pielgrzymów, liczne spowiedzi i nawrócenia świadczyły o klęsce ateistycznej propagandy. Władza oskarżyła więc Kościół o mistyfikację, a prasa pisała o zacofaniu tych, którzy wierzą w cuda. Zewsząd sączyła się jadowita propaganda; na specjalnych masówkach w zakładach pracy i na zebraniach na miejskich placach dowodzono fałszerstw ze strony Kościoła. W końcu odcięto Lublin od świata: zatrzymywano pociągi, zamknięto drogi dojazdowe do miasta. Mimo to napływ pielgrzymów nie ustawał.

Do dramatycznego zdarzenia doszło 13 lipca, kiedy to przed katedrą poniosła śmierć 21-letnia Halina Rabczuk. Prawdopodobnie na skutek prowokacji – według świadków, ktoś krzyczał, że katedra się wali – tłum stratował młodą kobietę, a kilkanaście osób odniosło obrażenia i wymagało pomocy medycznej. Władze wykorzystały tę bolesną sytuację do zaostrzenia polityki antykościelnej. Do Lublina ściągnięto setki milicjantów oraz tajnych agentów, którzy mieszali się z pątnikami. Funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa legitymowali ludzi, rozpędzali większe grupy na ulicach i przed katedrą, zawracali pątników z rogatek miasta do domów.

W niedzielę 17 lipca na pl. Litewskim zorganizowano propagandowy wiec. Do uczestnictwa w nim zmuszono pracowników fabryk pod groźbą utraty pracy. W przemówieniach przedstawiciele władz centralnych i wojewódzkich przekonywali zgromadzonych, że żadnego cudu nie było, że Kościół cofa proletariat do czasów średniowiecza, że trzeba przywrócić porządek w państwie. W tym samym czasie w pobliskim kościele Ojców Kapucynów sprawowana była Msza św. Wierni, słysząc antyreligijne hasła, zaczęli wykrzykiwać: „Precz z komuną”, śpiewać: My chcemy Boga i Boże, coś Polskę. Wkrótce do kontrmanifestacji dołączyły osoby z katedry. W tłumie przeciskali się agenci, którzy znaczyli kredą ubrania najbardziej aktywnych. Opuszczenie centrum miasta uniemożliwiał milicyjny kordon. Funkcjonariusze zgarniali ludzi wprost do ciężarówek i odwozili do aresztów. Brutalnie pobitych, nawet do nieprzytomności, trzymano w nieludzkich warunkach. Po miesiącu, 20 sierpnia, ruszył proces pierwszych piętnastu „cudaków”. Prokurator Ryszard Nafalski oskarżył ich o udział w zbiegowisku publicznym i czyny chuligańskie wobec funkcjonariuszy MO i żądał najwyższego wymiaru kary. Pierwsze wyroki opiewały na 2 lata pozbawienia wolności, a najdłuższy – nawet na 6 lat. Represje dotykały całych rodzin, które nie miały żadnych informacji o swoich bliskich; zdarzały się wykwaterowania, wydalenia ze szkół i uczelni oraz utrata pracy. Wśród osób oskarżonych w procesach dotyczących wydarzeń z lipca znaleźli się także ks. Tadeusz Malec, ks. Władysław Forkiewicz i s. Barbara Sadkowska oraz świeccy pracownicy katedry.

Zwycięstwo

Mimo dotkliwych represji ze strony ówczesnych władz państwowych, a także wielkiej ostrożności władz kościelnych wierni zachowali w sercach i przekazali następnym pokoleniom prawdę o wydarzeniach z lipca 1949 r. Wytrwała, cicha modlitwa przy ołtarzu Matki Bożej, liczne nawrócenia i spowiedzi, a także uzdrowienia sprawiły, że kult Płaczącej Pani przetrwał ciemną noc komunizmu. Po wyborze Jana Pawła II, na fali solidarnościowego zrywu, za sprawą ks. Józefa Krasa i bp. Ryszarda Karpińskiego, w 1981 r. łaskami słynący obraz Matki Bożej Płaczącej po raz pierwszy został wyniesiony z katedry w uroczystej procesji na ulice miasta. Od tamtej pory co roku 3 lipca organizowane są uroczystości z procesją różańcową, w których uczestniczą tysiące pielgrzymów. Każdego 3. dnia miesiąca na pamiątkę cudu łez w lubelskiej katedrze wierni gromadzą się na wieczornej Mszy św. i czuwaniu Maryjnym z Apelem Jasnogórskim. W czerwcu 1988 r. odbyła się koronacja łaskami słynącego obrazu, a w 2014 r. Kongregacja Kultu Bożego w Watykanie ustanowiła dzień 3 lipca w katedrze lubelskiej świętem Najświętszej Maryi Panny Płaczącej.

Zainteresowanym „cudem lubelskim” polecam książkę Marioli Błasińskiej „Cud. W 1949 r. Lublin stał się Częstochową”.

Niedziela. Magazyn 8/2025

Dystrybucja

W wersji drukowanej
15 zł

koszt przesyłki zwykłej: 7 zł
koszt przesyłki za pobraniem: 15 zł

W parafiach
Telefonicznie: 34 369 43 51
Mailowo: kolportaz@niedziela.pl

Prenumerata roczna: 60 zł (przesyłka gratis)

W wersji elektronicznej
12 zł

Zamów e-wydanie

Archiwum