Prostowanie historii

Kto powołał, a kto zepsuł cenzurę?

Jakub Augustyn Maciejewski
Dziennikarz, publicysta, autor książek

Cenzura kościelna określana jest przez współczesnych jako złowrogi aparat walki z nauką i odmiennymi poglądami, a wszechobecna cenzura świecka jest traktowana jako zwyczajny element życia publicznego. Ale jest jedna różnica między nimi, której nie da się zakwestionować.

Nie ma dyskusji o Mikołaju Koperniku, w której nie podejmowano by z emfazą, że Kościół wpisał jego dzieło na Indeks ksiąg zakazanych, nie ma rozmowy o astronomii bez histerii na temat rzekomo dramatycznego losu Galileusza, którego Kościół miał zwalczać. Z drugiej strony, nawet pogłębione spojrzenie na cenzurę w czasach zaborów, a nawet w PRL zawiera spostrzeżenia, że może miała ona i dobre strony, skoro w polskim kodzie kulturowym wytworzyła język metafor i czytania „między wierszami”. Te absurdy dotyczące cenzury to jedynie odbicie poglądów politycznych, w których każde działanie Kościoła jest demonizowane, a w świeckich procesach politycznych szuka się odcieni szarości i unika twardych ocen pewnych grup politycznych. Ale właśnie ze względu na tę asymetrię oceny różnych cenzur warto się zmierzyć z tym zjawiskiem i odpowiedzieć sobie na pytanie, która cenzura co oznaczała.

cenzura kościelna i cenzura świecka

W porównywaniu cenzury świeckiej i kościelnej nie warto podejmować argumentów na temat jej zasięgu. Do XV wieku w chrześcijańskiej Europie to biskupi mieli obowiązek sprawdzać, czy treści głoszone w ich diecezjach są zgodne z nauką Kościoła. I tak np. prymas Królestwa Polskiego Mikołaj Trąba (1358 – 1422) utworzył grupy sędziów, którzy mieli czytać rękopisy rozpowszechniane w kraju i rozmawiać z autorami na temat ich intencji. Na celowniku były szczególnie komentarze i życzliwość wobec czeskiej herezji Jana Husa, która wciągała południowego sąsiada w pożar wojny domowej i społecznego radykalizmu. Tych treści nie było jednak tak wiele, de facto wystarczyło pilnować Akademii Krakowskiej i kilku szkół przykatedralnych, gdzie można było dyskutować na najrozmaitsze tematy, jedynie wobec czeskich prądów religijnych zachowywać milczenie. Nie da się tu zmierzyć i porównać zasięgu takiej cenzury wobec XIX-wiecznych aparatów cenzorskich w cesarstwach rosyjskim czy niemieckim, gdzie specjalni urzędnicy czytali wszystkie książki publikowane w ich krajach. Choć potrafili twardo zakazać różnych tytułów, to jednak maszyny drukarskie nie doznawały przestojów, drukując tysiące tytułów rocznie.

Nie ma co porównywać też skali represji cenzorskiej Kościoła i władzy świeckiej. Pomijając już fakt, że legendarny Galileusz nie doznał żadnej krzywdy ponad to, że swoje wywody musiał poprzedzać zwrotem ex suppositione („przy założeniu, że”), a co wieczór jako „karę” miał obowiązek odmawiać dodatkowe psalmy, to jednak faktycznie w historii chrześcijaństwa istniały przypadki brutalnych kar za herezje, nawet jeśli powodem niekoniecznie były głoszone przez odstępców treści, ale ich podżeganie do wojen domowych czy obalenia władzy (Giordano Bruno). To nic, że świecka cenzura represyjna niosła ze sobą masowe aresztowania i więzienia, a w carskiej Rosji zsyłki na Syberię, tortury i egzekucje – wszak przeciwnik Kościoła i tak zawsze może wskazać te przypadki, gdzie ów legendarny wolnomyśliciel faktycznie został przez katolików za swoje wystąpienia ukarany.

Jest jednak jedno kryterium, którego nie da się zamazać pojedynczymi przypadkami czy wypominaniem incydentów. Cenzura kościelna i cenzura świecka powstały bowiem w zupełnie innych celach i urzędnicy obu rodzajów tych struktur przyznawali to wprost.

Kryterium cenzury

Abstrahując więc od błędów cenzury Kościoła, miała ona od początku jedno konkretne założenie: weryfikować prawdę lub – można to też nazwać inaczej – sprawdzać zgodność treści z zasadami logiki i z faktami. W 1260 r. franciszkanie oddali w ręce przełożonego generalnego obowiązek sprawdzania tego, co wypisują ich współbracia. W dobie raczkujących dopiero seminariów duchownych należało przyglądać się temu, czy aby zakonnicy nie nazbyt frywolnie interpretują sobie Pismo Święte i czy nie mylą kontekstów. Gdy zaś w Paryżu w XIII wieku powstał pierwszy europejski uniwersytet, jego władze w 1275 r. zobowiązały swoich wykładowców do głoszenia poglądów zgodnych ze stanem nauki. Inne wystąpienia były faktycznie cenzurowane, a uczonym groziło nawet wygnanie. Dowodem tego jednak, że „cenzorom” chodziło o prawdę, była procedura weryfikacji treści, która polegała na możliwości obrony swoich poglądów przez autora. Gdy więc mnich Abelard proponował dość radykalne rozwiązania społeczne, które rzekomo wywiódł z Nowego Testamentu, na publiczną dysputę wezwał go jeden z największych intelektualistów XII wieku – św. Bernard z Clairvaux. Gdyby Abelard w takiej debacie obronił swoje tezy, wykazał, gdzie w Biblii znajdują się fragmenty usprawiedliwiające jego wizję świata, rozmówcy musieliby ustąpić. Gdyby zaś Abelard poległ w dyskusji, musiałby swoje poglądy odwołać lub – wtedy właśnie – zostałby przez sądy kościelne ukarany. Zatem – istnienie możliwości obrony swoich publikacji przed cenzurą było jednym z dowodów, że Kościołowi chodziło o dochodzenie do prawdy, a nie o swobodę gadania głupstw. Przy XVI-wiecznej debacie nad tworzeniem Indeksu ksiąg zakazanych padła ciekawa instrukcja dotycząca sprawdzania publikacji. „Zwracamy pilną uwagę na to, że nie można sobie wyrobić słusznego sądu o prawdziwych mniemaniach autora, jeżeli się nie przeczyta wszechstronnie jego dzieła, nie porówna różnych miejsc ze sobą” – czytamy w kościelnych dokumentach. Cenzorzy kościelni zatem dbali o to, by nie ocenzurowano zdania wyjętego z kontekstu, które w zamyśle autora mogło oznaczać coś innego. Cenzury świeckie już przy samym założeniu nie liczyły się z prawdą, a powołane zostały w zupełnie innym celu.

Na straży interesów

Gdy w XVI wieku świat chrześcijański rozpadł się na rozmaite odłamy protestanckie, ich władcy skopiowali kościelną troskę o publikacje treści, ale już z innych powodów. Na mocy traktatu pokojowego w Augsburgu (1555), który kończył wojnę między księstwami Rzeszy, każdy władca narzucał reszcie poddanych swoje wyznanie, zaś inne wyznania mógł do woli cenzurować. Nie chodziło tu o dochodzenie do prawdy, „prawdziwe mniemania autora” czy sprawdzanie zgodności treści z faktami. Gdy angielska królowa Elżbieta I nakazywała wstrzymać przywóz książek polskiego pisarza Wawrzyńca Goślickiego, to nie dlatego, że jej duchowni znaleźli tam kłamstwa, lecz dlatego, że wizja republiki opartej na mądrym radzeniu monarsze zagrażała interesom władczyni – tak oto władza protestancka użyła dawnej cenzury do walki ze swoimi przeciwnikami, choćby ci mieli rację.

Później – gdy gorliwość chrześcijańska opadła, a rządy były religijnie indyferentne – było jeszcze gorzej. W czasach rządów Mikołaja I petersburski cenzor Dmitrij Buturlin ogłosił wprost, że „gdyby Biblia nie była tak znaną księgą, nasza cenzura natychmiast by ją poprawiła”. Inny urzędnik cenzury potępił opowiadanie Władimira A. Gilarowskiego z 1887 r., bo zbyt dobrze oddawało ono życie miejskiej biedoty. Pisarz usłyszał wtedy słowa: „Za prawdę skonfiskowaliśmy książkę. Takiej prawdy nie należy opisywać”. Cenzorzy w XX wieku już nie pytali, co jest prawdą, a jedynie sprawdzali, co szkodzi ich przełożonym i władzy w ich stolicy. W XXI wieku cenzuruje się dyskusje o płci i orientacji seksualnej nie dlatego, że ktoś może głosić nieprawdę, ale dlatego, by nikogo nie urazić (tzw. mowa nienawiści). Przy wielu więc różnicach między cenzurą kościelną a świecką ta jedna jest niepodważalna – jedni próbowali dochodzić do prawdy, a inni z założenia bronili kłamstw, jeśli te były użyteczne dla władzy.

Niedziela. Magazyn 8/2025

Dystrybucja

W wersji drukowanej
15 zł

koszt przesyłki zwykłej: 7 zł
koszt przesyłki za pobraniem: 15 zł

W parafiach
Telefonicznie: 34 369 43 51
Mailowo: kolportaz@niedziela.pl

Prenumerata roczna: 60 zł (przesyłka gratis)

W wersji elektronicznej
12 zł

Zamów e-wydanie

Archiwum