Choć daleko nam do czasów i zwyczajów Bizancjum, kiedy w teologiczne spory mocno zaangażowane były zarówno dwór cesarski i biskupie rezydencje, jak i miejskie oraz wiejskie chaty, to temperatura dyskusji jest dziś podobna. W pewnym sensie to nic nowego, bo w Kościele spierano się o rzeczy bardzo poważne od samego początku.
Pierwszą ważną, miejscami burzliwą dyskusję w Kościele zakończył – w sensie formalnym, bo zanim jego postanowienia dotarły i zostały przyjęte przez wszystkich, minęło jednak trochę czasu – sobór jerozolimski. Spotkanie „kościelnej góry” miało miejsce w 48 lub 49 r. po Chr. Po dwóch stronach dysputy stanęli wówczas z jednej strony Piotr i Jakub, a z drugiej Paweł. O co się spierano? Z grubsza rzecz biorąc, chodziło o judaistyczną tradycję i jej obowiązywalność w grupie nawróconych pogan. Problemu nie było, gdy pierwotne chrześcijaństwo rozwijało się w gronie samych Żydów. Pojawił się on jako efekt sukcesu ewangelizacyjnej misji, szczególnie działalności Pawła wśród pogan przyjmujących wiarę w Chrystusa. Ścierały się dwa poglądy. Pierwszy, którego zwolenników nazwano judaizującymi, mówił, że warunkiem koniecznym bycia wyznawcą Chrystusa jest wcześniejsze i równoczesne przyjęcie oraz praktykowanie prawa żydowskiego. Drugi, reprezentowany także przez część Żydów, bo Paweł nim był, przekonywał, że do wyznawania Chrystusa potrzebna jest jedynie wiara i nawrócenie, bez obrzezania i innych żydowskich zwyczajów. Sobór przyjął zasadniczo stanowisko Pawłowe, choć w ostatecznym rozstrzygnięciu przyjęto tzw. klauzule Jakubowe, które są oznaką zawartego kompromisu. Ustanawiały one zakaz jedzenia pokarmów ofiarowywanych bożkom, zakaz spożywania krwi i pokarmów ze zwierząt uduszonych oraz kategoryczny zakaz nierządu. Tak więc zawarto kompromis, choć na pewno nie skończyło to dyskusji i nie zlikwidowało wszystkich napięć, o czym świadczy opisane w Liście do Galatów zachowanie Piotra, który wizytując Antiochię, chętnie „zasiadał” z braćmi nawróconymi z pogaństwa, ale gdy zjawili się „ludzie z otoczenia Jakuba”, zaczął ich unikać, co wywołało gwałtowną reakcję Pawła.
Spór o naturę Trójcy Świętej
O pierwszej kościelnej dyskusji wiemy tylko tyle, co mówi nam wprost Pismo Święte, albo co możemy z niego wywnioskować. Od św. Łukasza wiemy, że dyskutowano długo, choć trudno powiedzieć, co znaczyło owo „długo”. Na kolejne podobne w skali zgromadzenie Kościoła przyszło czekać prawie trzy stulecia, co wcale nie oznacza, że przez ten czas nie rozmawiano, nie dyskutowano i nie spierano się. Zwołanie kolejnego zgromadzenia kościelnych przełożonych wymogło pojawienie się zwykłego kapłana Ariusza, a przede wszystkim wyznawanych i głoszonych przez niego poglądów na temat trójjedyności Boga. Próbując chronić „jedyność”, zakwestionował on równość Boga Ojca i Jego Syna Jezusa Chrystusa, co było równoznaczne z pomniejszeniem znaczenia Syna Bożego. Reakcja przełożonych była szybka. Biskup Aleksandrii zwołał synod. Przybyło na niego stu biskupów, którzy zgodnie potępili błędy Ariusza. I może wszystko by się na tym skończyło, gdyby Ariusz podporządkował się decyzji synodu. Niestety, uznał ją za niesprawiedliwą i szukał poparcia dla swoich poglądów poza Egiptem. Dosyć łatwo je zresztą znalazł. Ferment wzbudzony jego niebezpiecznymi poglądami sprowokował cesarza Konstantyna, aby zwołać duży synod w Nicei. Oczywiście, nie w dzisiejszej Nicei na terytorium Francji. W miejscu tej starożytnej w północno-zachodniej Turcji istnieje dziś 20-tysięczny Iznik. Na synod, który 100 lat później został określony jako pierwszy sobór ekumeniczny, przybyło ok. trzystu biskupów, choć trudno mówić o reprezentatywności. Większość hierarchów pochodziła ze Wschodu. Łaciński Zachód prawie nie był reprezentowany. Oczywiście, to z racji odległości, choć cesarz, jak mógł, tak się starał, aby ułatwić biskupom przyjazd do Nicei. Udzielił nawet wyjątkowego przywileju evectio, czyli prawa korzystania z cesarskiej poczty. Także dzięki jego sile perswazji, choć teologiem nie był, a gdy trzeba było, to naciskiem, sprawę rozstrzygnięto w ciągu 6 dni. Przyjęto Wyznanie wiary, w którym błędne ariańskie definicje relacji Ojca z Synem naprawiono przez wprowadzenie do Wyznania wiary terminu homoousios, czyli „współistotny”. W ten sposób po raz pierwszy posłużono się w wyznaniu wiary chrześcijańskiej terminem pochodzenia naukowego, a nie biblijnego.
Kim jest Jezus
Na szczyt kolejnej wielkiej, pełnej emocji kościelnej dyskusji, której towarzyszyły uwięzienia i wygnania, czekamy kolejny wiek, a jego ostateczne rozwiązanie zajęło 20 lat. Potrzebne były do tego dwa ogólnokościelne zgromadzenia, czyli sobory. Temat, podobnie jak w czasach Nicei, nie był błahy. Dotyczył jądra wciąż nowej wiary, czyli zrozumienia Chrystusa. O ile w Nicei chodziło o Jego bóstwo, o tyle w kolejnych dziesięcioleciach sprawa rozgrywała się wokół pytania o dwie natury Jezusa: Boską i ludzką. Głównymi protagonistami dyskusji byli z jednej strony Nestoriusz, biskup stołecznego Konstantynopola, a z drugiej Cyryl – biskup silnego ośrodka teologicznego w Aleksandrii. Na temperaturę sporu wpłynęły nie tylko waga poruszanych kwestii, w których chodziło o czystość wiary, ale także cechy charakterologiczne obydwu adwersarzy oraz silny rezonans, jaki dyskusje teologiczne wywoływały wśród zwykłych ludzi. Można o tych czasach powiedzieć, że teologia rzeczywiście mieszkała pod strzechami. Bizantyjczycy po prostu żyli religią, a przez to stawała się ona sprawą polityczną, bardzo ważną dla pokoju i ładu w całym imperium. Nestoriusz był człowiekiem o charakterze nieugiętym i gwałtownym. Z łatwością czynił sobie wrogów, którzy także ze złości uważnie patrzyli mu na ręce lub lepiej słuchali jego słów. Kładąc nacisk w swoich kazaniach na rozróżnienie dwóch natur w Chrystusie, z podejrzliwością patrzył na używany przez pobożny lud tytuł Matki Bożej (Theotokos), opowiadano także, że wzdragał się przed nazywaniem Dzieciątka Jezus Bogiem. Te sformułowania wywołały natychmiastową reakcję kleru, jak i świeckich, zarówno w Konstantynopolu, jak i w Egipcie, w tym w Aleksandrii, której biskup – Cyryl stał się zagorzałym oponentem Nestoriusza. Cyryl nie należał też do ludzi łagodnych. Zareagował mocno i wziął sprawy w swoje ręce. Wrzenie w cesarstwie było na tyle duże, że Teodozjusz II postanowił zwołać na 19 listopada 431 r. do Efezu sobór. Cyryl otworzył go jednak kilka miesięcy wcześniej. Biskupi ze Wschodu oraz legaci z Zachodu przybyli już w jego trakcie. Nestoriusz został potępiony i złożony z urzędu. Zamieszanie było wielkie. Dwa obozy się okopały. Do akcji wkroczył cesarz. Był taki moment, że zarówno Nestoriusz, jak i Cyryl przebywali w areszcie. Ostatecznie urząd stracił jedynie Nestoriusz i resztę swego życia spędził na pustyni. To jednak nie zakończyło sporów chrystologicznych. Potrzebny był nowy sobór, który odbywał się od 8 października do 1 listopada 451 r. w Chalcedonie pod Konstantynopolem.
Dyskusja o Kościele
Sobór Watykański II – mówi nam ks. dr Jan Koclęga – nazywany czasem soborem eklezjologicznym, właśnie jako cel postawił sobie pytanie: „Kościele, co mówisz sam o sobie, czyli kim – czym jesteś w swej istocie i w działaniu?”. Można powiedzieć, że posoborowa aplikacja nauczania Soboru Watykańskiego II była tak zróżnicowana, tj. zinterpretowana – że w niektórych obszarach świata, zwłaszcza w Europie Zachodniej, przyniósł on niejedną silną polemikę, a nawet rozłam wśród wiernych. Niektórzy propagatorzy soboru woleli nazywać się „dziećmi soboru” niż „dziećmi Kościoła”, a przecież nauczanie soboru nie wprowadza żadnej nowej nauki o Kościele, lecz jest swego rodzaju zebraniem tego wszystkiego, co Kościół już wcześniej o sobie powiedział, jest ukazaniem tej nauki na nowo.
Współczesne rozmowy w Kościele
Dziś, szczególnie w starych chrześcijańskich krajach, dyskusja w Kościele jest wywołana i napędzana przede wszystkim sekularyzacją, co oznacza, że chrześcijanie już nie tylko zaprzestają chrześcijańskich praktyk, ale rezygnują z wiary. W Niemczech każdego roku z niepokojem oczekuje się kolejnego „rekordu” wystąpień z Kościoła, choć akurat tutaj w sensie najściślejszym te decyzje oznaczają zwykle niechęć do płacenia kościelnego podatku, co nie musi być równoznaczne z utratą wiary. W każdym razie przedstawiciele Kościołów w najbogatszych państwach świata – przynajmniej ich najgłośniejsza część, bo zdarza się, że opozycja wobec tych pomysłów jest celowo, uparcie i z siłą marginalizowana – widzą radę na to w dopuszczeniu kobiet do święceń kapłańskich i realizacji postulatów środowisk LGBT oraz rezygnacji z celibatu duchownych. O tym, jak odmienne jest widzenie tych spraw wśród ludzi Kościoła, świadczą różnice w kontynentalnych podsumowaniach trwającego właśnie synodu o synodalności. Można powiedzieć, że to przepaść. Czym innym żyje Kościół na ubogim Południu, a czym innym Kościół na bogatej Północy. Czy ta dyskusja skończy się tak jak u anglikanów? Ostatnio pojawia się postulat, żeby zaaprobować Kościół dwóch prędkości, co miałoby oznaczać, że w obrębie jednej wspólnoty będziemy mieli de facto różne tradycje. Czy na dłuższą metę da się utrzymać tę pozorną jedność? Wydaje się, że nie, że nie da się jej upudrować stwierdzeniem, iż to bogactwo różnorodności.