Z lokalnego dziedzictwa

Kapłan niezłomny ze Starego Kramska

Kamil Krasowski
Historyk, publicysta

„Polska stoi dziś na straży własnej wartości i honoru Europy. Więcej niż kiedykolwiek potrzeba nam hartu ducha, zdrowia i tężyzny moralnej, jeżeli chcemy wytrwać zwycięsko aż do końca”. Te słowa napisał o. Leander Henryk Kubik - pretendent do chwały ołtarzy.

Gdy wjeżdża się do Starego Kramska (województwo lubuskie, powiat zielonogórski), wyczuwa się aurę niezwykłej historii. Ta rozpoczęła się tutaj setki lat temu, na przełomie XII i XIII wieku. Dzieje wsi były burzliwe – m.in. podczas potopu szwedzkiego w 1657 r. została całkowicie spalona. Na tej ziemi twardej od walki, krwi i potu wyrosło wielu bohaterów, takich jak o. Leander – niezłomny kapłan i patriota.

Syn tej ziemi

Od lat 80. XIX wieku działały w Starym Kramsku (zabór pruski) liczne polskie organizacje. Pod przywództwem Teodora Spiralskiego mieszkańcy wsi uczestniczyli w powstaniu wielkopolskim, a po I wojnie światowej utworzyli Koło Związku Polaków w Niemczech. W 1929 r. powstała tu Polska Katolicka Szkoła Powszechna. – Przez cały okres zaborów i niemieckiej okupacji ziemia ta zachowała polski charakter. I choć początkowo nie było tu szkół polskich, to język ojczysty przekazywany był w domach i rodzinach. Kościół i wiara były w tym czasie ostoją polskości, a książeczka do nabożeństwa – elementarzem rodzimego języka. W takiej rodzinie i w takim duchu patriotyzmu wyrósł o. Leander – rozpoczyna Joachim Niczke, człowiek, który od wielu lat dba o pamięć o o. Leandrze i przechowuje oryginalne pamiątki po nim.

Jak Henio stał się o. Leandrem

Jak rozpoczyna się historia zakonnika? Na świat przyszedł 4 stycznia 1909 r. w Starym Kramsku jako Henryk Kubik – trzecie z siedmiorga dzieci Karola i Marianny Kubików. Życie od początku go nie szczędziło, już jako dziecko przeżył pierwszą tragedię – śmierć ojca. Henio rozpoczął naukę w niemieckiej szkole podstawowej, a następnie kształcił się już w polskim gimnazjum w Wolsztynie i w Pyzdrach. Drogę do stanu duchownego rozpoczął (w 1930 r.) w seminarium w Łucku, ale szybko przeniósł się do Zakonu św. Benedykta z Nursji w Lubiniu, gdzie w 1933 r. złożył pierwsze śluby zakonne i stał się bratem Leandrem. Studiował w Grüssau (Krzeszów), Beuron, Monachium i w Pradze, gdzie w 1937 r. przyjął święcenia kapłańskie z rąk legata papieskiego na Czechosłowację – abp. Saverio Rittera. Po powrocie do Polski wrócił do Lubinia.

Gorliwy od początku

Tam zastała go wojna. Cztery miesiące po jej rozpoczęciu, w styczniu 1940 r. pojechał najpierw na zastępstwo, a następnie objął na stałe parafię w Siemowie k. Gostynia i dzięki temu nie podzielił losu innych zakonników z Lubinia, którzy zostali wywiezieni do obozu koncentracyjnego. W Siemowie dał się poznać jako gorliwy kapłan. Swoją dobrocią i serdecznością zdobył sobie sympatię i serca mieszkańców. Nauki i kazania, które głosił o. Leander, umacniały w sercach wiernych wiarę i dawały nadzieję na przetrwanie ciężkich czasów nazistowskich zbrodni. „Proszę was – nie upadajcie na duchu. Bądźcie cierpliwi i przetrzymajcie tę udrękę. Cierpienie ma nas zbliżyć do Boga. W Bogu i tylko w Nim leży obecnie cała nasza nadzieja”. Odwaga i gorliwość młodego kapłana szybko zwróciły uwagę dowódców tzw. Czarnego Legionu – powstałej w marcu 1940 r. organizacji konspiracyjnej działającej w południowej Wielkopolsce. Czarny Legion długo nie powalczył. Wiosną 1941 r. organizacja została zdekonspirowana, a jej członkowie – aresztowani. Kapelana, o. Leandra, gestapo pojmało w Wielki Piątek podczas modlitwy w kościele przed obrazem Matki Świętej Bolejącej nad Ciałem Chrystusa w siemowskiej parafii.

Wierny do końca

Ojciec Leander w jednym z grypsów do współwięźniów z Rawicza napisał: „Polska stoi dziś na straży własnej wartości i honoru Europy. Więcej niż kiedykolwiek potrzeba nam hartu ducha, zdrowia i tężyzny moralnej, jeżeli chcemy wytrwać zwycięsko aż do końca”. – Cóż powiedzieć, są to słowa aktualne do dzisiaj – mówi Joachim Niczke. – W więzieniu benedyktyn pisał modlitewniki, zachęcał do modlitwy za oprawców, dzielił się chlebem, rozdawał współwięźniom własnoręcznie wykonane różańce – dodaje. Z Rawicza został przeniesiony do Zwickau. Tam, jak mówi p. Niczke, działał jak rzeczywisty kapelan: pocieszał innych więźniów, spowiadał, organizował modlitwę różańcową. – W Zwickau spotkał się z pięcioma salezjanami z Poznania, którzy zostali skazani na karę śmierci. Objął ich duchową opieką i wygłosił im ostatnie rekolekcje przed wykonaniem wyroku. Najmłodszy z nich miał 17 lat – mówi mój rozmówca. – Uczniowie już są błogosławieni, a mistrz jeszcze nie. Dziś to kandydat na ołtarze, w archidiecezji poznańskiej trwa jego proces beatyfikacyjny – dodaje.

Krzyż „powołania”

W miejscu, gdzie stał dom rodzinny o. Leandra, stoi dziś pamiątkowy obelisk. W ub.r. lokalna społeczność wydała medal z wizerunkiem zakonnika. Z kolei naprzeciwko posesji należącej do Joachima Niczkego od blisko stu lat stoi biały przydrożny krzyż. Niedawno odkryto, że został postawiony, gdy młody Henio szedł do seminarium. Dla wsi musiało to być wyjątkowe wydarzenie. Dopiero przed 20 laty, podczas porządków na lokalnym cmentarzu w Nowym Kramsku, odkryto zapomniany grób benedyktyna. Takie są ślady o. Leandra w jego małej ojczyźnie.

Skatowany jak ks. Jerzy

Jak potoczyła się historia zakonnika? Przewożony z więzienia do więzienia, z obozu do obozu, przez Rawicz, Zwickau, Dieburg i Darmstadt, trafił do więzienia we Wronkach, na swoją Golgotę, gdzie 14 października 1942 r., zamęczony, dopełnił swojego żywota. – Kiedy matka o. Leandra otworzyła trumnę z ciałem syna, świadkowie opowiadali, że było ono potwornie zbite; dziś przywodzi na myśl ciało bł. ks. Jerzego Popiełuszki wyłowione z Wisły pod Włocławkiem.

Przykład do naśladowania

Czego nas może dzisiaj nauczyć o. Leander? – pytam innego stróża pamięci o tym niezłomnym kapłanie, proboszcza parafii w Nowym Kramsku ks. Waldemara Sołtysiaka. – W świecie dramatu – odpowiada – w którym panuje tak wielka niestabilność polityczna, możemy sobie na jego przykładzie uświadomić, że w czasach, w których żył, pokój był jeszcze bardziej zagrożony. To był czas dramatu po zakończonej I wojnie światowej i ludzie byli bardzo mocno rozdarci; brat strzelał do brata, ktoś był wcielony do Wehrmachtu, ktoś inny brał udział w powstaniu wielkopolskim. Większej pewności niż w czasach, w których żyjemy, wtedy nie było. Warto sobie uświadomić, że tutaj nie było „prawnej polskości”. Ludzie przechowywali ją w sercu, dlatego to wszystko tak pięknie tutaj przetrwało. Poświęcenie i świadectwo rodziny o. Leandra są dzisiaj przykładem do naśladowania dla wielu młodych pokoleń i polskiej rodziny – kończy ks. Sołtysiak.

Niedziela. Magazyn 1/2023

Dystrybucja

W parafiach

W wersji elektronicznej

Zamów e-wydanie

Archiwum