Był czas, gdy lenno Rzeczypospolitej – Księstwo Kurlandii i Semigalii – posiadało kolonie zamorskie. Ziemie te pozostawały pod formalnym zwierzchnictwem Warszawy. Czy wobec tego państwo polskie również miało aspiracje kolonialne?
Konflikty XVI-wieku o dominację nad Bałtykiem między Szwecją, Rzeczpospolitą i Moskwą spowodowały, że w regionie nie było już miejsca na niezależne, małe twory państwowe. W ten sposób los położonego na terenie dzisiejszej Łotwy i Estonii Państwa Kawalerów Mieczowych wydawał się przesądzony. Agresywna polityka cara Iwana Groźnego doprowadziła do tego, że ostatni mistrz zakonu inflanckiego Gotthard Kettler zdecydował się oddać pod opiekę bliższym mu kulturowo Polakom i Litwinom. Podjął z nimi negocjacje w celu sekularyzacji swojego państwa i przekształcenia go w lenno króla Zygmunta Augusta. Za przykład posłużył mu los Zakonu Krzyżackiego. Z katolickiego punktu widzenia pomysł nie był zbyt fortunny, gdyż nowo powstałe Księstwo Kurlandii i Semigalii, podobnie jak wcześniej Prusy Książęce, stało się państwem protestanckim. Niemniej jednak, w przeciwieństwie do Prus, wykazało się znacznie większą lojalnością wobec Warszawy. Akt lenny wszedł w życie w 1561 r. Na jego mocy księstwo uzyskało bardzo dużą autonomię, z czego zamierzało korzystać pełnymi garściami.
Miraże kolonialne
Jako że rozwój terytorialny Księstwa Kurlandii i Semigalii był w Europie wykluczony, kurlandzcy władcy zaczęli się interesować innymi kontynentami. Orędownikiem polityki kolonialnej był przede wszystkim książę Jakub Kettler, który objął rządy w Mitawie w 1642 r. Za wzór dla swojej polityki obrał Holandię. Ta była równie małym krajem, lecz wybudowała prężnie funkcjonujące imperium zamorskie. W pierwszej kolejności władca rozbudował porty w Lipawie i Windawie. Patronował też powstawaniu zakładów szkutniczych, produkujących statki niezbędne do zaopatrywania kolonii oraz handlu z nimi. Ambitny książę doskonale rozumiał, że nic nie znaczy wśród takich potęg morskich jak Hiszpania, Portugalia, Francja czy Anglia, dlatego musi szukać protekcji politycznej dla swoich zamierzeń u silniejszych graczy. W pierwszej kolejności udał się po wsparcie do swojego suwerena – Władysława IV. Ten wysoko ocenił pomysł lennika, lecz projekt wsparcia upadł w 1648 r., wraz ze śmiercią króla. Jednocześnie zasoby państwa polsko-litewskiego zostały zaangażowane w tłumienie rebelii kozackiej, wobec czego mirażami kolonialnymi nikt z Warszawy nie zaprzątał sobie głowy. Kettler jednak nie poddawał się. Jego nowym partnerem został papież Innocenty X. Wprawdzie głowa Kościoła katolickiego nie dysponowała silną flotą czy koloniami, mogła jednak nakłonić katolickie potęgi do tolerowania, a nawet protekcji kurlandzkich faktorii. Wysiłki księcia odniosły sukces. Dzięki pomocy papieskiej udało się powołać spółkę handlową, która rozpoczęła poszukiwania terenu pod kolonizację. Papiestwo rychło straciło zainteresowanie projektem, prawdopodobnie dlatego, że faktycznym celem kurlandzkiego władcy była eksploatacja czarnych niewolników, a zgodnie z bullą Sublimis Deus z 1537 r. Kościół zakazywał niewolnictwa. Wobec powyższego Kettler wszedł w układy z purytańskim dyktatorem Anglii – Oliverem Cromwellem. W 1651 r., dzięki pomocy Anglików, powołał faktorię handlową w Afryce, u ujścia rzeki Gambii. Drugą kolonią stało się Tobago na Karaibach. Prawa do wyspy Kettler wykupił w 1652 r. od angielskiego hrabiego Warwick, a następnie przechrzcił wyspę na „Nową Kurlandię”.
Potop utopił kolonie
20 maja 1654 r. do wybrzeży Tobago przybił pierwszy statek o nazwie „Herzogin von Kurland”, z osiemdziesięcioma rodzinami kolonistów na pokładzie. Rozpoczęto budowę fortu i osady z przystanią dla okrętów. Co ciekawe, powstające nieopodal miasteczko nazwano Casimishafen, na cześć aktualnego zwierzchnika Kettlera – króla Jana Kazimierza. Obie kolonie, choć odległe, były ze sobą ściśle związane. W Gambii pozyskiwano niewolników, których następnie transportowano statkami na Tobago, do pracy na plantacjach trzciny cukrowej. Projekt nabierał rozmachu, lecz zawalił się z przyczyn niezależnych od kurlandzkiego księcia. W 1655 r. zaczął się potop szwedzki, w czasie którego księstwo znalazło się pod szwedzką okupacją, a jego władca trafił do niewoli. Jednocześnie plantacje na Tobago stały się obiektem najazdów Holendrów oraz piratów z Karaibów. Ostatnia próba reaktywacji kolonii miała miejsce w 1681 r. Nie powiodła się, wobec czego książę sprzedał prawa do Nowej Kurlandii Anglikom. Rok później zmarł. Jeszcze szybciej zakończyła się historia faktorii w Gambii – Anglicy przejęli ją już w 1661 r.
Sami staliśmy się kolonią
Jak widzimy, Kurlandia nigdy nie stała się potęgą kolonialną. Czy jednak Rzeczpospolita miała szanse nią zostać? Próbując odpowiedzieć na to pytanie, należy przede wszystkim uświadomić sobie, że kolonializm był bardzo kosztownym przedsięwzięciem. Wymagał gigantycznego nakładu finansowego, zwłaszcza na początkowym etapie inwestycji. W przypadku przedrozbiorowej Polski na plan pierwszy wysuwa się kwestia ustrojowa. Demokracja szlachecka ograniczała władzę królewską, wobec czego nawet wyjątkowo inteligentny i ambitny król nie dysponował odpowiednimi kompetencjami, a zwłaszcza środkami finansowymi, by uruchomić tak odważny i kosztowny program. Warstwa posiadająca kapitał i faktycznie rządząca państwem, tj. szlachta, nie była z kolei zainteresowana terytoriami zamorskimi – skupiała się na dochodowym handlu zbożem z zachodnią Europą. Co więcej, dążenia szlachty splatały się w tej kwestii z interesami jedynej grupy, która mogła stanowić podstawę dla wypraw oceanicznych – bogatych kupców i armatorów z miast portowych, takich jak Gdańsk i Elbląg. Oni również woleli handlować zbożem na bezpiecznych rynkach europejskich aniżeli podejmować bardziej ambitne, ale też bardziej ryzykowne operacje. Do powyższych kwestii należy doliczyć problemy obiektywne. Państwa takie jak Anglia, Francja czy Portugalia leżały bezpośrednio nad oceanem. W przypadku Polski odległość od ewentualnych kolonii amerykańskich czy afrykańskich była znacznie większa, a zatem potencjalny zysk z handlu morskiego byłby niższy. Ta sama geografia pozwalała wyspiarzom z Anglii stawiać na rozwój floty i minimalizować koszty utrzymania armii lądowej, podczas gdy w przypadku Rzeczypospolitej nie sposób było posiadać armię niewielką. Położenie i sąsiedzi – to po prostu wymuszało na Warszawie nacisk na budowę imperium lądowego, nie morskiego. To też się nie udało, w konsekwencji czego Polacy i ich ziemie stali się obiektem polityki kolonialnej państw zaborczych.
Polska w Kamerunie
Państwo polskie przestało istnieć, lecz naród przetrwał. W czasie zaborów pojawili się Polacy, którzy na własną rękę podejmowali próby budowy kolonii. Jedna z nich miała miejsce u wybrzeży Kamerunu. Za projektem stał zapomniany dziś badacz i awanturnik – Stefan Szolc-Rogoziński. Tenże w 1883 r. odkupił od miejscowego kacyka imieniem Akum wyspę Mondoleh i rozpoczął na niej budowę osiedla. Grupa Polaków sprawnie postawiła kilka budynków oraz przystań dla łodzi. Z tubylcami Polacy żyli zgodnie, lecz był to już czas coraz silniejszych napięć kolonialnych, sfinalizowanych wybuchem I wojny światowej. W 1885 r. nasi rodacy zostali przepędzeni z Mondoleh przez Niemców, którzy uzurpowali sobie prawo do posiadania całości Kamerunu. Tak upadł miraż polskiej Afryki.