Puls historii

Czego chce od nas Rosja?

Ks. Paweł Rozpiątkowski
Redaktor Naczelny

Świat, Europa i Polska mają problem z Rosją. Nawet jeśli jakiś czas temu w to nie wierzono, dziś mamy to czarno na białym. Czy Rosję można zrozumieć po to, żeby móc przewidzieć, czego się po niej spodziewać? Wiele wyjaśnia historia. Wystarczy powiedzieć, że w ostatnich trzech wiekach praktycznie tylko przez 50 lat wojska rosyjskie nie stacjonowały na naszych ziemiach. Polska miała w tym czasie spokój, bo Rosja zajmowała się samą sobą. Dziś jest inaczej. – Rosja nigdy się nie zatrzyma – powiedział w ostatnim noworocznym orędziu Władimir Putin. Była to, oczywiście, groźba.

Z racji tego, że na świecie, a w Europie w szczególności, zrozumienia współczesnych postaw i wydarzeń należy szukać w dalekiej niekiedy przeszłości, aby pojąć nasze „dziś”, musimy się cofnąć o 300 lat, choć dużo wcześniejsze wydarzenia też by nam sporo wyjaśniły. Przyjmijmy jednak, że 300 lat temu sytuacja, która nabrzmiewała praktycznie od XI wieku, nabrała nowej dynamiki i była to dynamika kluczowa. A wszystko zaczęło się, oczywiście uogólniając, od prywatnego spotkania polskiego króla elekcyjnego z dynastii Sasów – Augusta Mocnego z wracającym po słynnej podróży po zachodzie Europy Piotrem I. Pierwszy „szczyt polsko-moskiewski” miał miejsce w Rawie Ruskiej niedaleko Lwowa w 1698 r. Spotkanie miało charakter prywatny. Odbywało się poza protokołem. Było na nim pełno uciech, a alkoholu w rękawy nie wylewano. Jego efektem – dla Polski, niestety, nieszczęsnym – był prywatny deal polskiego króla i jednocześnie saskiego elektora z rosyjskim carem, od którego zaczęły się polskie nieszczęścia w kolejnych dziesięcioleciach i wiekach. O czym rozmawiano? Przede wszystkim o wojnie ze Szwecją. Rosyjski władca z rozbudzonymi marzeniami po zachodnim tournée, karmiony widokiem pełnych życia portów na północy Europy, wiedział, że na przeszkodzie do ich realizacji stoi Szwecja panująca na wschodnim wybrzeżu Bałtyku. Car chciał po prostu wyrąbać sobie wrota do morza i do Europy. Z kolei siedzący na tronie w Warszawie Sas w pierwszym rzędzie myślał o rodzimym patrymonium w Saksonii i o tronie polskim dla syna. Sam miał chrapkę na zajmowane przez Szwecję Inflanty. Zawarto porozumienie – szczegółów, niestety, nie znamy – w wyniku którego Rosja przystąpiła do wojny ze Szwecją i choć Rzeczpospolita pozostawała początkowo teoretycznie neutralna, bo w Polsce o wojnie decydował Sejm, a nie król, to walki toczyły się na jej terenie. Polskie ziemie w jej trakcie pustoszyły wojska szwedzkie, saskie i rosyjskie. Wojna, w nadziei Piotra i Augusta, miała być krótka. Niestety, wielka wojna północna zakończyła się dopiero po dwóch dekadach ogromnym zniszczeniem materialnym olbrzymich połaci naszego kraju, degradacją demograficzną oraz wewnętrzną anarchią, wynikającą ze słabej pozycji króla i broniącej swych przywilejów szlachty, na czym skorzystali przede wszystkim jej sąsiedzi, którzy coraz śmielej – także za przyzwoleniem wewnętrznym, bo wzrosła znacznie siła magnaterii – ingerowali w sprawy kraju.

Rosja wybiera nam królów

O słabości Rzeczypospolitej w tamtym czasie świadczy m.in. mało znany powszechnie fakt, że kandydatem do polskiego tronu był nawet portugalski książę Emanuel de Bragança. Znany europejski „Don Juan”, podróżnik, awanturnik, w sumie niecnota, którego największym walorem było to – dlatego został wytypowany – że był niegroźny dla każdego z sąsiadów. Nie wysunęło go żadne stronnictwo polskie. Na polskim tronie widziała go „zagranica”, co zapisano w słynnym traktacie trzech czarnych orłów – Austrii, Rosji i Prus z 1732 r. Państwo, którego przywódca był de facto wybierany przez obcych władców, przestawało być państwem suwerennym. Choć de Bragança ostatecznie królem polskim nie został, to wybrany nim Fryderyk August II Wettyn musiał wpierw uzyskać zgodę Austrii i Rosji. Zupełnie bez znaczenia było to, że większość szlachty popierała Stanisława Leszczyńskiego. Wettyna, wobec buntu szlachty, wprowadzały na tron wojska rosyjskie. Ceną, jaką musiał zapłacić August III za wsparcie, było zrzeczenie się praw do tronu austriackiego i rezygnacja z Inflant. W kolejnej elekcji nie było inaczej. Tak doszliśmy do czasów, w których państwo było tak słabe, że – jak mawiał jeden ze współczesnych – „przyjaźń Rzeczypospolitej nikomu nie była potrzebna, a nieprzyjaźń nikomu nie przeszkadzała”.

Choroby, które toczyły Rzeczpospolitą

Co do tego doprowadziło? Elementów było kilka. Po pierwsze – słabi władcy. Po drugie – oligarchizacja życia kraju. Do tego dochodziło zniszczenie państwa w czasie wielkiej wojny północnej. Choć do tej pory nikt całościowo tego nie policzył, to przypuszcza się, że straty w jej trakcie były znacznie większe niż te, których dokonali Szwedzi w czasie potopu, o wojnach z XVII wieku z Turcją czy Rosją nie wspominając. W rozgrywce pomiędzy królem a magnaterią i szlachtą obydwie strony szukały swego protektora w Rosji, a ta, albo raczej ten, bo mówimy – przynajmniej jeśli chodzi o początek XVIII wieku – o Piotrze Wielkim, który zreformował i unowocześnił Rosję, rozgrywał obydwie strony tak, jak chciał. Dostał Polskę jak na tacy, a Polacy mu w tym pomogli, bo sami wepchali się w jego ręce. To od tego czasu mówi się nie bez kozery o rosyjskiej partii w Polsce.

Metoda na Rzeczpospolitą

Piotr rozgrywał obydwie strony po mistrzowsku. Znalazł metodę na Rzeczpospolitą, aby utrzymywać ją w słabości. Podsumował metodę w 1725 r. Andriej Ostermann, Niemiec na służbie rosyjskiej, prowadzący de facto w szczytowym okresie swej kariery zagraniczną politykę Moskwy. Sprawie polskiej poświęcił odrębny załącznik swojego memoriału z konkretnymi wskazówkami, swoistą „instrukcją obsługi polskich elit”. Pisał w nim, że polskiemu królowi należy pochlebiać, a gdy trzeba – nie unikać groźby. Prywatnie należy go przekonywać o poparciu dla wprowadzenia sukcesji tronu. Panom polskim z kolei należy mówić, że król czyha na ich prawa i przywileje, bo myśli o władzy absolutnej. W sumie instrukcja prosta, tym bardziej że trafiała na podatny grunt. To stara metoda: dziel i rządź. W dokumencie Ostermanna jest też wskazówka dla rosyjskiej dyplomacji zagranicznej. Wicekanclerz zaleca rozsiewanie czarnej propagandy o Polsce za granicą – o słabym, upadłym wręcz państwie. Po co? Po to, by czasem nie znalazła sojusznika. Ten modus operandi obowiązuje, zdaje się, po dziś dzień. Z kolei w sytuacji zagrożenia rosyjskich interesów, np. gdyby komuś światlejszemu przyszło do głowy reformować i wzmacniać państwo, należy sięgnąć nawet po te najbardziej drastyczne metody. Można je sabotować w wersji light przekupstwem czy zrywaniem sejmu, co w Polsce było dziecinnie łatwe i wcale drogo nie kosztowało. Wszystko po to, żeby utrzymywać Rzeczpospolitą w stanie słabości, a rękami samych Polaków, przy pomocy szantażu czy przekupstwa, sterować polskim narodem. W razie czego w sukurs mogły przyjść rosyjskie wojska, których kilkudziesięciotysięczny korpus stacjonował w Rzeczypospolitej. Polska armia musiała być słaba. Sama Rzeczpospolita po sejmie niemym z 1717 r. miała 12 tys. ludzi pod bronią, podczas gdy Rosja – ponad 300 tys. Taki stan starano się utrzymać, dzięki niemu Polska znalazła się przez większą część trzech ostatnich wieków pod rosyjskim butem, a przez mniejszą – pod rosyjską słabszą lub silniejszą presją.

Dole i niedole Kościoła

Z historią polskiego państwa w tym okresie idzie w parze historia Kościoła w Polsce. Słabości państwa odpowiadała słabość Kościoła. Ona miała również główną przyczynę w stratach ludzkich i materialnych spowodowanych kilkudziesięcioletnim w istocie – włączając drugą połowę XVII wieku – okresem wojen, które toczyły się na polskich terenach. Cierpieli od różnych wojsk ludzie, cierpieli również duchowni. Pustoszały kościoły, parafie pozostawały bez zarządu. Niewiele da się również powiedzieć o biskupach z tego okresu. Wybitnych jednostek było jak na lekarstwo. Nie przypadkiem jest to bodaj najbardziej ubogi czas w świętych, kanonizowanych przez Kościół Polaków w całej naszej historii. Święty Stanisław Papczyński, założyciel zgromadzenia marianów, zmarł w 1701 r., a jedynym świętym z pełni XVIII wieku jest bł. Rafał Chyliński, pobożny franciszkanin znany ze swego oddania na rzecz biednych. Kolejny wiek, szczególnie jego druga połowa, z duchowym odrodzeniem narodu, przyniesie już wysyp świętych i błogosławionych.

Batalia o wpływy

Czy w tym czasie (początek XVIII wieku) mogło już dojść do rozbiorów? Mogło. Tyle że nie było po co. Es sei nicht praktikabel (tego się nie praktykuje) – miał odpowiedzieć Piotr Wielki pierwszemu królowi pruskiemu Fryderykowi I na spotkaniu w 1709 r. w Kwidzynie. Nie było to Piotrowi do niczego potrzebne, bo był protektorem, dobroczyńcą, niemal przełożonym polskiego króla.

Dlaczego tak, a nie inaczej potoczyła się historia? Dlaczego Rosja jest naszym problemem? Bo z nią sąsiadujemy i jesteśmy narodem stosunkowo dużym, potrzebnym do zrealizowania przez nią swoich interesów. Nie można powiedzieć, że Polska jest głównym problemem Rosji. Jej plany są dalsze, ale Polska, albo lepiej: terytorium, na którym leży, to teren kluczowy w Eurazji, a więc ważny także dla Rosji, bo zazębiają się na nim interesy mocarstw. Decyzje, które zapadają w Warszawie, np. to, jak rozwijamy infrastrukturę, energetykę oraz wiele innych spraw, mają wpływ na interesy wielkich. I o to w istocie chodziło za czasów Piotra I, o to chodzi i dziś. Dzisiejsza wojna nie jest wojną o ziemię. Jest wojną o wpływy. Należy też pamiętać, że co prawda świat się zmienia, ale geografia pozostaje taka sama.

Niedziela. Magazyn 4/2024

Dystrybucja

W parafiach

W wersji elektronicznej

Zamów e-wydanie

Archiwum