
Wojna z bolszewicką Rosją była nie tylko walką o ocalenie niepodległości Polski. Była starciem cywilizacyjnym, w którym stawką było oblicze ideowe i przyszłość Europy.
Na przedpolach Warszawy w 1920 r. starły się dwa światy: cywilizacja łacińska – chrześcijańska i cywilizacja komunistyczna, niesiona na ostrzach bolszewickich bagnetów. W zwycięstwie dobra nad złem ogromną rolę odegrali polscy duchowni, którzy jako kapelani wspierali żołnierzy w walce.
W obronie cywilizacji
Gdy po półtorawiekowej niewoli odradzała się wraz z niepodległym państwem jego siła zbrojna, otwierał się nowy rozdział duszpasterstwa wojskowego. W jednej z pierwszych odezw do kapelanów biskup polowy Stanisław Gall apelował: „Gorliwość swą podwójcie na polach bitew, gdy w oddziałach sanitarnych rannym udzielacie Sakramentów, niech wtedy budzi się w was prawdziwie ojcowskie serce, które z gorącym współczuciem boleje nad cierpieniem swych synów duchowych, a zapobiega, aby nikt z nich nie umierał bez pomocy religijnych”. Biskup Gall wskazywał przy tym, że dobry kapelan musi być obecny nie tylko w szpitalu, lazarecie wojskowym, ale także w okopie i na linii frontu. Że ma krzepić ducha, wzmacniać morale, świecić przykładem. Stało się to szczególnie ważne, gdy latem 1920 r. ruszyła wielka ofensywa bolszewicka, pod której uderzeniem Polacy musieli wycofać się o kilkaset kilometrów, a front stanął na linii Wisły. Wielu zwątpiło wtedy w możliwość zwycięstwa. Zwątpiły mocarstwa zachodnie, naciskając na konferencji w Spa, aby Polska przyjęła upokarzające warunki rozejmu. Warszawę opuścił cały korpus dyplomatyczny. Był tylko jeden wyjątek. W stolicy pozostał nuncjusz apostolski Achilles Ratti, późniejszy papież Pius XI, który wspólnie z biskupami zorganizował 27 lipca 1920 r. na Jasnej Górze uroczystość, podczas której w intencji zwycięstwa ogłoszono Akt poświęcenia narodu polskiego Najświętszemu Sercu Jezusa i ponowiono obranie Maryi na Królową Polski. W całym kraju odbywały się nabożeństwa błagalne, procesje, czuwania modlitewne.
Przed decydującym starciem z bolszewikami marszałek Józef Piłsudski złożył wizytę metropolicie warszawskiemu kard. Aleksandrowi Kakowskiemu. Jak odnotował we wspomnieniach hierarcha, Piłsudski wyraził nadzieję, że wiarę w zwycięstwo podtrzymać mogą w wojsku dobrzy kapelani. „Kapelanów, dobrych kapelanów dla armii – wołał – którzy by szli w szeregach razem z żołnierzem, w okopach podnosili na duchu”. W odpowiedzi na ten apel Naczelnego Wodza kard. Kakowski wydał specjalną odezwę do księży, aby wsparli armię polską, która broni chrześcijaństwa. „Księża stanęli w szeregach, jedni jako kapelani, inni jako sanitariusze” – wspominał kardynał. „Szczególnie młodzież z seminariów duchownych poszła z zapałem do szeregów”. Do narodowej legendy przeszedł ks. Ignacy Skorupka, który jako kapelan ochotniczego 236. pułku poległ w bitwie pod Ossowem. Takich jak on było wielu, a ich biogramy odzwierciedlają polskie doświadczenie historyczne XX wieku.
Bohaterowie w sutannach
Stanisław Rozumkiewicz, znany we franciszkańskim zakonie jako Ojciec Cyprian, zaciągnął się ochotniczo do 35. pułku Legii Akademickiej. Generał Kazimierz Sawicki pisał o nim: „Całą duszą oddawał się pracy pośród żołnierzy. Zapałem swoim, z jakim pracował, pokonywał liczne przeszkody. Czy ciężka mroźna zima i objazdy odległych rozsypanych placówek, czy podczas boju – potrzeba pomocy kapłańskiej pod ogniem nieprzyjaciela nie powstrzymywały go w pełnieniu swojej służby”. Gdy w lipcu 1920 r. sotnia kozaków kubańskich dopadła jego oddział pod Lidą, nie opuścił żołnierzy. Zginął rozsieczony bolszewickimi szablami, a jego męstwo potwierdził nadany mu pośmiertnie Order Virtuti Militari.
W podobnej opresji znalazł się w okolicach Gib kapelan 5. pułku piechoty Legionów ks. Jan Ziółkowski. „Nie słuchając rad, by został w tyle, gnał naprzód tam, gdzie ludzie przypadali do ziemi z powodu silnego ognia” – wspominał gen. Stanisław Skwarczyński. „Żołnierze zdziwieni pojawieniem się kapłana w huraganowym ogniu artylerii i karabinów maszynowych, widząc go spokojnego i nie zważającego na strzały, zrywali się z ziemi i atakowali pozycje nieprzyjaciela”. Zemsta bolszewików dopadła go 20 lat później. Został zamordowany w Katyniu strzałem w tył głowy. Tak jak ks. Edmund Nowak, który w wojnie z bolszewikami kapelanował w 3. pułku ułanów, biorąc udział w wyprawie kijowskiej i w pościgu za wojskami Tuchaczewskiego na Wileńszczyźnie. Jako dziekan Armii Lublin znalazł się w sowieckiej niewoli. W noc wigilijną 1939 r. wywieziono go w nieznanym kierunku z obozu w Kozielsku, a cztery miesiące później zamordowano w budynku NKWD w Twerze. Z rąk niemieckiego okupanta zginął zaś we wrześniu 1939 r. ks. Mateusz Zabłocki. Jako powód publicznego rozstrzelania w Inowrocławiu oprawcy podali udział księdza w powstaniu wielkopolskim. Tam bowiem zdobywał pierwsze szlify kapelańskie, a potem, gdy wojska wielkopolskie dołączyły do obrony Polski przed nawałą bolszewicką, pełnił posługę w 61. pułku piechoty. We wniosku o nadanie mu Orderu Virtuti Militari opisano scenę, która rozegrała się 15 sierpnia 1920 r., gdy jego pułk zaczął się cofać pod naporem krasnoarmiejców. Ksiądz wybiegł „na 50 metrów przed linię, wołając całym głosem na żołnierzy i słowami zachęty dodawał ducha. Żołnierze zawstydzeni i zarazem zbudowani postawą kapelana stanęli na linii przez niego wyznaczonej i bronili pozycji prawie do ostatniego naboju”. Podobnym męstwem wykazywali się kapelani, których nazwiska zapisały się też później złotymi zgłoskami w historii Kościoła i Polski. Przez szeregi wojska przeszli propagator kultu Miłosierdzia Bożego bł. ks. prof. Michał Sopoćko, twórca ośrodka w Laskach ks. Władysław Korniłowicz czy kapelan powstańczy i jeden z filarów opozycji niepodległościowej w PRL ks. Jan Zieja. Gdyby nie ich wiara, zapał i odwaga, być może inaczej wyglądałyby losy tej wojny, w której na szali leżała przyszłość Europy.